sobota, 26 marca 2011

DREKOTY - Trafostacja EP


Drekoty - Trafostacja EP
2011

Chcąc nie chcąc, ale bardziej chcąc, bo gdyby nie chcąc to raczej by nic się nie pisało. A jak się pisze to najlepiej z chęci, a nie z przymusu. No i co, no i dobra, zacznijmy :)


Drzeć koty można naprawdę z wielu powodów, z błahych i tych naprawdę poważnych. Drzeć koty można również w sposób artystyczny, ale trzeba spełnić dwa warunki:
 - po pierwsze primo - należy uczęszczać do szanowanej uczelni.
 - po drugie primo - należy mieć żyłkę artystyczną (jak bohaterka naszej recenzji)

Wiem, wiem ciężkie kryteria, ale cóż, tylko wybrańcy mogą się dostosować. Drą koty i to zazwyczaj same koty; kto kota miał wie, że to zajadłe bestie i rany goją się okropnie kiepsko. Taki symbol zajadłości waśniowej, darcie kotów... A gdyby tak stanęli na przeciwko siebie i artystycznie podarli maskotki kotów, na zgodę? - nasza najwyższa władza podarła by całego "smyka" kotów i uścisnęliby sobie dłonie, dochodząc do porozumienia ws. reformy emerytalnej. A gdyby symboliczne koty rozdarli pomiędzy siebie Mr. Kaddafi z całą koalicją przeciwko niemu... I ropa by była, i pokój by był, i złotem by się podzielili i wszystko byłoby naprawdę ok. Z kotem pod pachą można podejść do sąsiada i przyznać: Sąsiedzie, nie powinienem brać Ci tych orzechów laskowych co z Twojego drzewa gałęzie wisiały nad moim podwórkiem, podrzemy kota na zgodę?. Można obrócić tę mądrość ludową w zupełnie odwrotnym kierunku i wcielić w życie. Pierwszy krok ku temu zrobiła Ola Rzepka nazywając swój projekt muzyczny - DREKOTY.


Z swojej strony powiem niewiele, acz treściwie... Darcie kotów czy terkoty trykotów? Drekoty to swoiste laboratorium muzyczne zaklęte w jednym zdaniu. To jest niczym wynalazek, rewolucjonizuje zupełnie muzykę alternatywną, wybija ją na jeszcze wyższy poziom wtajemniczenia. Wsłuchajcie się.. Mocniej!.. Czujecie? Słyszycie? Perkusja gra tu pierwsze skrzypce... Jestem fanem perkusji, ogromny podziw dla Ciebie i liczę na wiele udanych transakcji utworowych. I mam nadzieję, że w końcu uda Ci się udomowić muzykę alternatywną, aby była bliżej człowieka. Nie używam masła do pieczywa, ale słuchawki Masłem obsmarowałem. I tak Ola Rzepka podarła koty. Podrzyj kota na zgodę z muzyką alternatywną i Ty. (Nataniel)

Ola Rzepka, fot. W.Olszenka
Są momenty w życiu kiedy każdy pragnie zrobić coś wyłącznie dla siebie. Z takiego założenia wyszła również Ola Rzepka, znana szerszej publice jako perkusistka udzielająca się w licznych projektach m.in. Pogodno, Sprawcy Rzepaku czy The Complainer. Teraz jednak rozpoczyna solową przygodę w projekcie Drekoty, w którym łączy ekspresyjną grę na perkusji i krześle (sic!) z elektronicznymi brzmieniami. I należy od razu zaznaczyć, że symbioza ta tchnie świeżością i kreatywnością rzadko spotykaną w polskim światku muzycznym. Drekoty to także próba zmierzenia się z wyzwaniem czy muzyka alternatywna może być jednocześnie przystępna. Darcie kotów czy terkoty trykotów? Czteroutworowa EP-ka Trafostacja została wyprodukowana przez Wojtka Kucharczyka (The Complainer), a swoją premierę miała 11 marca - być może istnieje pewien niepisany związek z trzęsieniem ziemi i tsunami w Japonii, ale tym niech zajmują się "spece" od teorii spiskowych. My zajmijmy się esencją Trafostacji - przebojami.

Każdy z czterech utworów zaskakuje. Singlowe Masłem to przewrotna pieśń zarówno pod względem tekstowym jak i muzycznym (klawiszowy mostek od 2:53 - normalnie spadam, w sensie wybitnie pozytywnym). Spadam masłem w dół/ niezdolna jak woda z kranu. Poddania zachwyca bogatymi kolorami klawiszy, połamanymi rytmami i niemal wykrzyczanymi zwrotkami. Puste zdaje się pełne. Utwór tytułowy Trafostacja, to instrumentalny dziw stworzony za pomocą wszelkiej maści instrumentarium: klawiszy, krzesła, bębna i glockenspiela. Ostatnia piosenka - Oścież, kapitalnie przebojowa kompozycja, którą mamy nadzieję usłyszeć na debiutanckim długograju Oli.

Wokalne wsparcie zapewnia Marysia Dąbrowska. Obecnie grupa Drekoty przygotowuje debiutancki, pełnoprawny album oraz przymierza się do trasy koncertowej, w czasie trwania której skład zespołu zasili Magda Turłaj (czyt. Karotka).

Miejcie oczy i uszy szeroko otwarte. Otwórzmy szeroko drzwi na oścież! Nie drzyjmy kotów, bo nie ma o co. Muzyka alternatywna rzadko kiedy jest tak przystępna. (Mariusz)

Ścieżki ku wtajemniczeniu:

http://www.drekoty.pl
http://drekoty.bandcamp.com/
http://www.facebook.com/drekoty


czwartek, 24 marca 2011

Dolphins Into The Future - Ke Ala Ke Kua


Dolphins Into The Future - Ke Ala Ke Kua
KRAAK Records
2010

Opuszczamy Polskę, przeskakujemy kontynenty i strefy czasowe, zapominamy o wiośnie. Lecimy na Kealakekua Bay, by w tym historycznym miejscu, pośród rozlicznych jaskiń, kokosowych palm, efektownych raf koralowych i egzotycznych zwierząt morskich zanurzyć się głęboko w gęstej atmosferze hawajskiego lata i wszechobecnych inspiracji. Towarzyszył nam będzie Lieven Martens znany szerzej jako Dolphins Into The Future, który wspomni o swojej dwumiesięcznej podróży w te rejony, którą odbył na początku 2010 roku. Kealakekua Bay wita!


1. Ke Ala Ke Kua

Kim jest Lieven Martens? Ten belgijski muzyk, jedna z najważniejszych postaci tamtejszej sceny awangardowej, od kilku już lat tworzy własne muzyczne światy. Po spędzeniu dwóch miesięcy w zatoce Kealakekua, badając zachowanie delfinów i humbaków, Martens postanowił wydać krótki, bo zaledwie trzyutworowy winyl, na którym zarejestrował wszystkie dźwięki otaczające go przez ten czas, uzupełniając je swoim charakterystycznym pismem - elektroniką spod znaku new age. Wystarczy posłuchać pierwszego, tytułowego utworu, gdzie dochodzi do pięknego kolażu saksofonu, syntezatorów i powklejanych tu i ówdzie taśm ubarwionych polinezyjskimi "okrzykami" i rytmami. Nad wszystkim unosi się szum morskich fal, śpiew ptaków. Może tak: jeżeli chcecie za darmo przetransportować się nad pogodny brzeg Kealakekua Bay, poleżeć sobie na hamaku rozciągniętym pomiędzy dwoma bananowcami, to nie ma innego sposobu jak tylko ta płytka winylowa.

2. Ho'okena'aha Halawai


Pozycja druga na trackliście, to już brzmienie typowe dla Dolphins Into The Future. Ambient z mocnym kopniakiem od sceny new age, coś pomiędzy twórczością Lopatina z Oneohtrix Point Never a wydaną w zeszłym roku kompilacją utworów Stellar Om Source. Created with the Dave Smith Evolver keyboard, and the angel vocals from the Casio CTK810. Moim zdaniem najłatwiej przyswajalna piosenka dla niewymagającego słuchacza (i nie chodzi tylko o długość tracka!).

Och, Kealakekua...

3. Ko'okika Moku'aina


Śpiew ptaków i bicie w bębny - być może właśnie o tym śnił Belg, gdy w końcu mógł się wyspać - ponad dwa tygodnie z ograniczoną ilością snu. Ambicja znaczy swój teren. Wszystkie dźwięki, także te w Ko'okika Moku'aina (fale rozbijają się o Twoje stopy, ptaki siadają Ci na ramionach, słomkowy kapelusz ochrania Twą głowę przed piekielnym Słońcem), składają się na wakacyjną pocztówkę, wysyłaną do znajomych, sprawiającą że choć raz mają nam czego zazdrościć.

Pozdrowienia z Kealakekua!

Witam wszystkich czytelników Sundown Syndrome. Nigdy nie byłem w Polsce, ale jestem pewien, że i u Was jest równie pięknie co tutaj. Może nie ma takich temperatur jak w zatoce, ale to wcale nie oznacza braku gorącej atmosfery międzyludzkiej. Cieszę się z zainteresowania jakie wywołała moja płyta i życzę Wam krystalicznie czystej i błękitnej pogody ducha. Pozwoli Wam ona przetrwać okres oczekiwania lata. Gdyby jednak nie zamierzało ono nadejść w ustanowionym terminie (tj. 21 czerwca dla półkuli północnej) pamiętajcie o moich nagraniach - w nich lato nie jest ograniczone żadnymi ramami. 

Cześć!
D.I.T.F

Czytelnicy - odpuśćmy sobie Polską Wiosnę. Posiada ona swoje uroki i atuty, ale najpiękniej jest w Kealakekua. Najtańszy kredyt hipoteczny jest w PKO, więc zakupmy tam ziemię i postawmy domy. Raj na Ziemi jednak istnieje.

Ocena: +7/10

środa, 23 marca 2011

The Strokes - Angles


The Strokes - Angles
2011

Zbawiciele rocka. Komitet Przewodniczący Nowej Rockowej Rewolucji. Minęła dekada a liczbę ich zagorzałych wyznawców można policzyć na palcach jednej ręki. 


Mnie również się to przydarzyło. Dziesięć lat temu, gdy usłyszałem Is This It, byłem pewien że to jest to! Te odczucia scementowała również Room on Fire, choć daleko jej było do geniuszu debiutu. Trzeci krążek postawił człowieka w niepewności: czy to już koniec The Strokes? Umówmy się, First Impressions of Earth nie był nawet dziełem na piczforkową "6". Od Zbawicieli oczekuje się czegoś najlepszego, jedynego w swoim rodzaju by móc zadowolić swoich wyznawców. A tu co? Ja zmieniam wiarę! Nie są w stanie przekonać mnie świdrujące riffy i mini-solówki Valensiego czy jęczenie Casablancasa. Tego ostatniego jest tu najwięcej, także w sferze muzycznej (chociażby w utworze Games gdzie łatwo można dosłyszeć brzmienia z solowego krążka wokalisty Phrazes for the Young), ale to nie jest największy zarzut. To co najbardziej drażni słuchacza, a po dwóch przesłuchaniach staje się nie do zniesienia, to fakt, że Angles nie ma w sobie żadnej iskry przebojowości. Gdzie się podziały te wszystkie melodie, wpadające w ucho od pierwszego przesłuchania? Nuda, nuda i jeszcze raz nuda. Nawet zagorzała fanka tego zespołu, ślepo w nich zakochana, trójkowa Anna Gacek musiała powstać z kolan. No nie ma rady...

Teraz krótka kalkulacja:

"+" z łaski daję im go za Machu Picchu i singlowe Under Cover of Darkness (kolejny raz zdarza się, że początek płyty okazuje się jedyną wartą słuchania częścią ich płyt)
"-" cała reszta, a w szczególności okładka

Nie mam ochoty pisać i zgłębiać się w tym temacie. Idę posłuchać sobie Is This It i waląc głową o ścianę zadam sobie pytanie: czy tak miało być?

Ocena: 2/10

środa, 16 marca 2011

Blue Valentine


Blue Valentine
reż. Derek Cianfrance
USA 2010

Nie dajcie się zwieść tytułowi tego filmu, gdyż wcale nie jest on tak słodki jak walentynkowe serce. A miłość rzadko bywa tą "na zawsze". Obraz Dereka Cianfrance to gorzka opowieść o dwójce ludzi, których uczucie zniszczyła codzienność.

W życiu nie ma niczego pewnego - chciałoby się powiedzieć tuż po seansie Blue Valentine. Bajki to domena kina, nie realnego świata. Amerykański reżyser, Derek Cianfrance postanowił zdemaskować kolejną bajkę, którą jesteśmy karmieni - wielką miłość (tak, tę samą przez niektórych nazywaną miłością bezgraniczną i nieskończoną). Pierwszym elementem, który najbardziej wysuwa się przed szereg jest dwutorowość fabuły. Akcja filmu toczy się w dwóch niezależnych płaszczyznach czasowych. W pierwszej poznajemy Deana i Cindy jako małżeństwo z kilkuletnim stażem, mające małą córeczkę. Na pozór wszystko wygląda wspaniale. Główny bohater to przykładny mąż i ojciec, mocno kochający swoją rodzinę. Rodzinę, o której nigdy nie marzył, a bez której teraz nie wyobraża sobie życia. Ona, ambitna, młoda i atrakcyjna kobieta, której nie do końca odpowiada rola żony i matki, marzy o karierze lekarza (ukończona medycyna), zawodowym awansie, spełnianiu swoich pasji i wyznająca zasadę, że szczęście to działanie nie posiadanie. Oboje jednak wiedzą, że ich małżeństwo nieuchronnie zmierza do końca. Podejmują o nie walkę (a właściwie to Dean), próbując wskrzesić namiętne, młodzieńcze uczucie, lecz nawet "Pokój przyszłości" nie zlikwiduje tej niewidocznej granicy, którą przekroczyli. Teraz stoją po przeciwnych stronach. Miłość, seks, gorące uczucie - wszystko to straciło smak. Po prostu się wypaliło. Strach przed prawdą jest ogromny.

Druga płaszczyzna przedstawia moment spotkania głównej pary. Widzimy ich pierwsze wspólne chwile, nieśmiałe spojrzenia i rozmowy, taniec Cindy i śpiew Deana - chyba jedna z piękniejszych i zapadających na długo w pamięć scen z filmu. To poprowadzenie fabuły dwoma ścieżkami, przeplatającymi się wzajemnie, uważam za ogromny atut Blue Valentine.



Kolejnym jest muzyka, istniejąca głęboko w tle, wyłaniająca się z ciszy ale nie zagłuszająca, nie wiodąca prymu w filmie. Nic dziwnego skoro za ścieżkę dźwiękową odpowiada dobrze nam znana, amerykańska formacja Grizzly Bear. W filmie oprócz utworów wspomnianego zespołu ( trzy piosenki z Veckatimest i EP-ki Friend, a także dwa z Yellow House) można usłyszeć The Platters czy powiązane z misiami grizzly Department Of Eagles. Część utworów napisał lub zaśpiewał Ryan Gossling, między innymi You Always Hurt The Ones You Love. Ale najważniejszą piosenką dla głównej pary bohaterów pozostaje You and Me Penny and The Quarters - jak mawia Dean: Wszyscy mają swoje piosenki, ale się nimi dzielą. To jest nasza piosenka. Tylko dla nas. 


Lecz największe słowa uznania należą się parze aktorów, którzy wcielili się w pierwszoplanowe postaci. Michelle Williams i Ryan Gossling zagrali tu role swojego życia. Szczególnie Williams, która wcielając się w Cindy grała samą siebie. Miłość i uczucie, córeczka i w końcu rozpad jej małżeństwa z Heathem Ledgerem - wszystko to znajdziemy przetworzone w filmowym obrazie. Nie będę tu ukrywał rozgoryczenia i złości do Amerykańskiej Akademii Filmowej, która przyznając Oscara Natalie Portman i nie nominując Gosslinga do tej nagrody, straciła resztkę mojego szacunku do tego oficjalnego "ciała". No, ale nam nigdy nie było po drodze... To chyba najlepsza rola Ryana od czasów Fanatyka i potwierdzenie, że jest jednym z najbardziej obiecujących aktorów młodego pokolenia.

Śmieszy fakt, że MPAA (Motion Picture Association of America) zajmująca się m.in. nadawaniem ograniczeń wiekowych filmom, wchodzącym do amerykańskiej dystrybucji, przyznała Blue Valentine kategorię NC-17 co oznaczało komercyjną śmierć, podkreślmy tu, niezależnego obrazu. Na szczęście skuteczne odwołanie się do tej organizacji przez producenta, pozwoliło zmniejszyć te ograniczenia wiekowe. Ja naprawdę nie wierzę, że młodzi, nastoletni Amerykanie czy Polacy muszą iść do kina z rodzicami by obejrzeć to dzieło. Współcześni nastolatkowie "tolerancyjni i nowocześni", ekscytujący się głównie przyciskiem Lubię to i nową kolekcją w H&M, robią znacznie bardziej wyuzdane rzeczy niż para głównych bohaterów i to w wieku dalekim od 17 czy 18 lat.

Jedynym minusem Blue Valentine paradoksalnie wydaje się być fabuła. Tworzona 12 lat (podobno!) przez Cianfrance i Joey Curtis nie do końca oddaje zawiłość psychologiczną bohaterów filmu. Gdyby nie świetna gra aktorska, trudno byłoby wytrzymać do końca seansu. Ale to w zasadzie jedyna wada. A więc 3:1. Wynik  na korzyść Niebieskiej Walentynki.

Blue Valentine - film bardzo dobry, o smaku słodko-gorzkim. Obowiązkowa pozycja w Twoim filmowym repertuarze tego roku. I informacja dla wszystkich "szczęsliwie" zakochanych: nic nie jest wieczne.

Ocena: -8/10


P.S. Ulubiona piosenka Deana i Cindy


wtorek, 15 marca 2011

Strych strychem, ale inny.



Tytuł: Drapieżcy
Autor: Graham Masterton
Gatunek: Horror nad horrory
Rok wydania: 1992 , Pl-1993

Strych jest tajemniczym miejscem, pełnym kurzu, specyficznego zapachu starego suchego drewna, zagraconym przedmiotami, które nie znalazły już miejsca bądź przeznaczenia do zamieszkanej części domu aczkolwiek na tyle darzonej sentymentem lub "mogących się jeszcze nadać do użytku", że żal było wyrzucać. Otwierając drzwi na strych w nozdrza uderza Ci zapach, którego nie sposób pomylić. Stoisz chwilę i wczuwasz się w ten duszny powiew. Strome schody prowadzące na górę czyhają tylko na zły krok by uchylić swoje stopnie i zwalić Cię na dół, ale znam te schody od dawna, już raz z nich spadłem, nie dam się przechytrzyć. Gdy wzrokiem omieciesz już całe pomieszczenie, dla bezpieczeństwa odczekujesz chwilę nasłuchując w skupieniu; strzelająca od upału blacha, nieopodal przejeżdżający samochód, chyba wszystko OK. Za swoją głową pcham swe ciało. Zupełnie inny świat, dziesiątki przedmiotów śpiewających każdy inną historię. Zupełnie jak bałt znad Bałtyku. Szukam plecaka, turystyczny, pożyczany. Gdzie on może być, widzę, że pod choinką go nie ma, może w którymś pudełku.. Ach jest, dobra zmiatam stąd. Brązowy Jenkin lubi takie duszne, stare strychy.


Graham Masterton stworzył dzieło o niesamowitej sile rażenia grozą, czytając je nieświadomie, reagujesz wieloma minami, unoszeniami brew i dźwiękami typu "sssssssss". " Drapieżcy " to powieść maści horrorystycznej, nieznosząca ignorancji i obojętności. Chcesz zapomnieć. Nie możesz. Chcesz przerwać. Musisz dokończyć. Czytasz i czytasz,a noc ciemna i długa, wiec nie śpisz tylko nasłuchujesz...

Masterton umieścił akcję swej powieści na wyspie Wight w Wlk. Brytanii, na której pod koniec XIX w. został wzniesiony sierociniec w portowym miasteczku Bonchurch. Po ponad wieku David Williams przeprowadza się do niego wraz ze swym synem, Dannym w celu wykonania niezbędnych prac remontowych zleconych przez właścicieli domu. David upatruję w tym miejscu kres swych problemów finansowych i sanatorium na zszargane nerwy po rozwodzie. Grubo się mylił.. Już pierwsza noc niesie za sobą niewytłumaczalne rzeczy, które wywołują gęsią skórkę. Do bohaterów dołącza młoda Liz (z którą David przeżywa kilka upojnych nocy), która w miasteczku dostała pracę. Trójka życiowych rozbitków stawi czoła złu w czystej starożytnej postaci, którego nie będą w stanie zrozumieć ani pojąć. Mimo szczerych niechęci wplątują się w grę, w którą grać nie potrafią. Krwawe i brutalne zbrodnie, nihilizm, czarna patologia, mroczna magia, niewyobrażalne, mrożące krew w żyłach wydarzenia zostawiające twarz czytelnika w kilku sekundowym paraliżu.. Brązowy Jenkin, Kezia Mason, Pan Billings, chcesz ich poznać? Przeczytaj Drapieżców!

Powiem tak: są dobre filmy grozy, są również dobre książki tegoż oto gatunku, są opowieści jeżące włosy na karku, ale ta książka jest jak te wszystkie poprzednie rzeczy w jednym. Szczerze polecam fanom krystalicznie czystego fantastycznego strachu. Czy jesteście gotowi do włączenie się do tej starożytnej, imaginistycznej gry? Później już żaden strych nie jest już taki sam jak wcześniej...

Wedle mej skali ocen daje jej maksimum, 10/10.

Pozdrawiam, Nataniel.

Ps. bardzo ciężko jest dostać jakikolwiek egzemplarz tej książki, zapomnijcie o bibliotekach czy antykwariatach, pojedyncze aukcje zdarzają się na allegro. Ja mam szczęście, bo dostałem jeden :D

sobota, 12 marca 2011

Siddharta powraca!


Z racji dość pokaźnego i mimo wszystko zaskakującego zainteresowania zagadkowym postem nt. Siddharthy w różnej postaci, doczeka się on sfinalizowania piśmiennego. Każda rzecz ma swoje przeznaczenie, ten post musi zostać dokończony, tak więc się stanie.
Siddharto ze Słowenii, o Was będzie mowa.

A tu link do wspomnianego postu: http://sundown-syndrome.blogspot.com/2010/07/siddharta.html

czwartek, 10 marca 2011

Nowy album Junior Boys "It's All True" w czerwcu!


Tak, to prawda. Jeszcze nie ochłonąłem po poniedziałkowej informacji z obozu OFF Festivalu, a tu kolejna news-bomba. Na swoim Facebooku Junior Boys podało lakoniczną informację:

big news in the next few days. STAY TUNED!

Chyba nie muszę mówic co to oznacza... Cieszmy się i radujmy. Ostatni album grupy Begone Dull Care został wydany w 2009 roku.

Junior Boys

**********************************************************************************

I tak jak przypuszczaliśmy - nowy album Junior Boys It's All True zostanie wydany 13 czerwca przez wytwórnię Domino i zawierał będzie 9 nowych kompozycji. Już teraz możecie posłuchac nowego utworu - ep. Zachęcamy!



01. Itchy Fingers
02. Playtime
03. You’ll Improve Me
04. A Truly Happy Ending
05. The Reservoir
06. Second Chance
07. Kick The Can
08. ep
09. Banana Ripple

poniedziałek, 7 marca 2011

Sundown Syndrome presents: Winter Mix 2010



"Stoi przed potężną, ręcznie kutą, masywną bramą, naznaczoną przez czas, warunki atmosferyczne i korozję, a gdzieniegdzie nawet porośniętą mchem. Przygląda się jej, jakby szukał klamki albo dzwonka, ale tylko z zaskoczoną "miną" patrzy na niego kłódka z naszyjnikiem z grubego łańcucha. Wysokie mury z szarpanymi głębokimi ranami, i z zakrzepniętą zaprawą murarską... Pocisk odłamkowy? Granat? Kły czasu? Może wada konstrukcyjna. Zaufanie, jakim ten mur jest obdarzony przez bramę jest olbrzymie. Bez niego byłaby tylko kupą złomu, a razem tworzą coś monumentalnego. Puzzle, dziwaczne puzzle, wszystko musi być z czymś, jednostkowo jest niczym. Specyficzne miejsca mają nietuzinkowe historie, bogate w zapachy powietrze, przesiąknięte wydarzeniami, które rozgrywały się tutaj kiedyś, wczoraj... Dobrze wie, że nie chce tam wejść, nie chce przejść przez tę bramę i zmieniać swojego dotychczasowego życia. Jednak nienawidzi tego, że nie wie kim jest. Ktoś powie, "Przecież jesteś synem stolarza, mieszkasz tu i tu i jesteś dobry w tej rodzinnej profesji." To nie jest moja rodzina, chcę wiedzieć, znać prawdę za wszelką cenę. I to go popycha do tego poświęcenia, do rzucenia wszystkiego, spalenia wszystkich mostów i zranienia kilku ludzi. Niepewny pierwszy krok, zmienił następne w pewny marsz, choć chwiejna dusza pełna strachu... Wchodzi."


Jaki będzie ten miks? Myślę, że podobny do tego, co można spotkać za tą bramą, czyli nieprzewidywalny.
Wejdźcie, zobaczcie co dla Was przygotowaliśmy.



Download: Sundown Syndrome Winter Mix 2010

Tracklist:

środa, 2 marca 2011

COCTAIL PARTY - LUTY

image by Christian Pitschl
Efekt coctail party - zjawisko to umożliwia skupienie się na jednym sygnale wyodrębnionym w środowisku akustycznym, przy zachowaniu możliwości odbioru pozostałych dźwięków pochodzących z wielu źródeł o różnej lokalizacji


Karolina postanowiła wyjść na krótki spacer, pomimo późnej pory. Zegar z kukułką w środku, znajdujący się w głównym salonie pokazywał północ, ale to nie zniechęciło jej do opuszczenia domowego gniazda i udania się na nocną przechadzkę. Nie bała się o siebie. Już w podstawówce ćwiczyła karate i zapasy, więc nie przekonywały ją argumenty typu: jesteś tylko kobietą! Kopenhaga nocą jest znacznie bardziej pociągająca niż za dnia. Nieopodal stacji metra, na ogromnym deptaku, zauważyła małą grupkę młodych ludzi; być może byli nawet w jej wieku. Bardzo głośno o czymś rozmawiali, a argumenty jednych wyśmiewali drudzy. Zaciekawiona i zaintrygowana całą tą sytuacją Karolina podeszła bliżej i zapytała: Cześć. O czym tak namiętnie rozmawiacie? Najwyższy z nich, blondyn o niebieskich oczach, rzucił przyjacielski uśmiech, taki który od razu można sklasyfikować jako: Lubię cię! Popatrz! - rzekł i podał Karolinie śliski w dotyku papier, a pierwsza strona straszyła i krzyczała ogromnymi jak ludzki strach napisami: JUŻ JEST!!! LUTOWY COCTAIL PARTY!!! Karolina nie wiedziała co powiedzieć. Informacja ta całkowicie zburzyła jej dotychczasowy świat i zmusiła do przymusowego, kilku sekundowego nie wtłaczania powietrza przez nos i jamę ustną. I co ja teraz zrobię - pomyślała. Nie było innego wyjścia. Musiała przeczytać kolejne strony...