czwartek, 27 grudnia 2012

Podsumowanie roku 2012

PIOSENKI

22. Field Music - Just Like Everyone Else
21. Isaiah Toothtaker - Hyperbolic Chamber Music
20. The Phantom - Midnight Lover 1
19. John Talabot - When the Past Was Present
18. Jefre Cantu - Ledesma - Faceless Kiss
17. Ariel Pink's Haunted Grafitti - Nostradamus & Me
16. TOPS - Double Vision
15. Tindersticks - Come Inside
14. Weird Dreams - Suburban Coated Creatures
13. Lovelock - Don't Turn Away (From My Love)
12. Saint Etienne - Tonight
11. Chairlift - Wrong Opinion
10. Grizzly Bear -Gun Shy
9. Spiritualized - Hey Jane
8. Frank Ocean - Sweet Life
7. Jessie Ware - Running
6. Shook - Love for You
5. Digits - Where Do You Belong? (Brothertiger remix)
4. Mirroring - Fell Sound
3. Wild Nothing - Paradise
2. Tame Impala - Feels Like We Only Go Backwards
1. Chromatics - Cherry

EP-KI

Hanetration - Tenth Oar
Daniel Rossen - Silent Hour
TOPS - Tender Opposites
Fair Weather Friends - Eclectic Pixels
Parampampam Trio - EP

ALBUMY

Julia Holter - Ekstasis (najpiękniejsze melodie tego roku)
Andrew Chalk - Forty-Nine Views in Rhapsodies' Wave Serene (49 obrazów układających się w jedną całość)
Suaves Figures - Nouveaux Gymnastes (Duet roku)
Mount Eerie - Clear Moon (Elverum i jego "inny" świat)
Ariel Pink's Haunted Grafiitti - Mature Theme
Edward Sol - How Can I Sleep With All These Voices in My Head? (ulubiona muzyka na wiosnę)
Ypoytryll - Solar Tongues
Drekoty - Persentyna (niejednoznaczność +  świeżość) 
Lunar Miasma - Impermanent Nature
Former Sleeves - Many Moons
Josephine Foster - Blood Rushing (moja ulubiona wokalistka "trzyma formę")
Brother Ong - Mysteries of the Shahi Baaja Volumes 1 & - Ong Sweet Ong & The Perfumed Dragon
Panabrite - Soft Terminal
Tame Impala - Lonerism (bez wątpienia album roku)
Na Tak - Na Raz (zaskoczenie; polski zespół, o którym będzie głośno)
John Maus - A Collection of Rarities and Previously Unreleased Material (Maus jaki jest, każdy słyszy)
Motion Sickness of Time Travel - Self Titled
EN/Jefre Cantu Ledesma - Blood Variations
Dead Can Dance - Anastasis (powrót w wielkiej formie po kilku latach przerwy)
Pond - Beard, Wives, Denim 
The Caretaker - Patience (After Sebald) 
Lotus Plaza - Spooky Action At A Distance (gitara Deerhuntera rozbłysła bez pomocy kolegów, a nawet ich przyćmiła)
Vestals - Forever Falling Toward the Sky (Lisa McGee bardzo mi się podoba - wokalnie i wizualnie)
Heavenly Beat - Talent (niby to takie lekkie, a jednak wciągające)
Dirty Projectors - Swing Lo Magellan
Chromatics - Kill For Love (przeznaczone do nocnej jazdy)
X.Y.R. - Robinson Crusoe (Lost Soundtrack) 

wtorek, 25 grudnia 2012

Drekoty - Persentyna


Drekoty - Persentyna
Thin Man Records
2012

mójbożemójbożemójboże jak ja kocham takie kobiety. Wziąć sprawy w swoje ręce, spełnić to, co się zamierzało i podbić podniebienie kogoś takiego jak ja. Drekotowe trio wielu zaskoczyło, ale kilkaset osób znających muzyczne emploi z poprzedniego roku, podwójna (I i II) rola w Trafostacji, wiedziało, że kroi się coś dużego. Persentyna zlepia fascynacje punkiem, żywotnością i damskim punktem widzenia. Palę, dym z papierosa unosi się nad reklamą kawy zbożowej, a ja myślę o Oli Rzepce - o jej świecie, szukam punktów zaczepienia i dochodzę do wniosku, że Listopad to najokrutniejszy z miesięcy. Wycieram nos w Kleenex, szorstki - wcale nie jedwabisty. Ciągle mam w pamięci stare pianino, tak mocno zapadające w pamięć, które towarzyszyło mi podczas ostatniego Rautu, na którym tańczyłem ze scyzorykiem w ręce. Rozgłośnie radiowe mają na głowie piosenki z "Christmas" w tytule, co ich obchodzi spadanie z Masłem w dół. Można je po trosze zrozumieć, bo ekipa spod samiusieńkich katowickich hałd i kopalń nie ułatwiła im zadania, radiowych przebojów po prostu nie nagrywając, a może jednak nagrywając, ale my nie potrafimy rozgryźć tego algorytmu rządzącego się kobiecym, pełnym ruchem na wysokich obcasach. Rzeczpospolita jest kobietą, to wiadomo od dawna, ale muzyka? Siostry Wrońskie nie przekonały mnie ani odrobinę, by tezę tę przyjąć jak pieniądze od pracodawcy - bez chwili zastanowienia. Może spotkam kiedyś Olę, Magdę albo Zoszę i zwyczajnie w świecie przybiję z nimi piątkę, to przecież nic takiego, a moje ręce skrzypią. Zagrane na analogowych instrumentach, uzupełnione przez skrzypce, dzwonki, ziele angielskie i świerszcze, utwory są centrum natury Oli Rzepki, centrum, w którym leży kaprys, ciekawość, izolacja, surowość, improwizacja, chaos etc. Nie będę używał, obcych słów typu: highlight, bo oprócz tego, że kojarzą mi się z płytami do zabudowy, to brzmią obciachowo, dlatego też esencją Persentyny jest jej, paradoksalnie, nie-przebojowość, pomimo tak chwytliwych momentów jak singlowe Za czy poprzedzający je na albumowym spisie treści Tramwaj. Persentynę trzeba cierpliwie gręplować, włókno po włóknie, oddzielać i rozplątywać poszczególne części, by móc wyraźnie zobaczyć z czego jest zbudowana. Oprócz skłonności elektronicznych i elektrostatycznych, mających nieskończony zasięg i przyciągających jak stary dobry minimal (Szary), Drekoty potrafią także pachnąć kwasem  i techno zabawą z odkurzaczem Vampyr na plecach (Szary - końcówka), delikatnością (Szary - środek) i mienić się wszystkimi kolorami tęczy (Szary - cały). Zaskakują zadziornością (Listopad i ostatnie sekundy Za), plemienną folktronicą (Plan B), anarchicznym jazzem (Skrzypię), a zniewalają jednym, prostym motywem wygrywanym na rozstrojonym pianinie (Raut), którego mógłbym słuchać w nieskończoność. Zaczynam się bać kobiet...

Trzeba posłuchać: całość.

niedziela, 16 grudnia 2012

Trailing - Asymmetries


Trailing - Asymmetries
Tranquility Tapes
2012

Gitara i efekty. Tylko tyle sprawia, że Asymmetries stanowi idealne tło do poobiedniej drzemki, zimowej hibernacji albo do schadzek w lesie. Do wyboru, do koloru. Nie wiem skąd to się u mnie bierze, ale końcówka roku zawsze jest ambientowa. Nie inaczej jest i tym razem. Ryan Connolly - tak nazywa się człowiek, który stoi za projektem Trailing, znany nielicznym z duetu Sundrips. Kaseta wydana w Tranquility Tapes - palce lizać! Pozwólcie tym dźwiękom zatopić myśli. Musimy być w tych czasach bardzo ostrożni. Gitara i niekończące się efekty, nagrane pod koniec 2011 roku. Czy mogę skończyć z tym światem nie czekając do 21 grudnia?

http://tranquilitytapes.blogspot.ca/

sobota, 8 grudnia 2012

Coctail Party - Październik/Listopad


Efekt cocktail party - zjawisko to umożliwia skupienie się na jednym sygnale wyodrębnionym w środowisku akustycznym, przy zachowaniu możliwości odbioru pozostałych dźwięków pochodzących z wielu źródeł o różnej lokalizacji.

Algebra Suicide - Please Respect Our Decadence

Przechodząc zatłoczoną ulicą jednego z polskich miast, w okresie mikołajkowym, trudno nie czuć się przytłoczonym przez nadmiar. Nadmiar treści. Nadmiar wszystkiego. Aż serce chce pić. Ja, człowiek, nie jestem przystosowany do tego typu środowiska, nie wchłaniam większości dawanych mi za darmo, wpychanych na siłę obrazów, dźwięków i zapachów, i jestem szczęśliwy, gdy słucham minimalistycznej muzyki, takiej jak Algebra Suicide, wypełnionej słowem i muzyką w ilościach poniżej normy, nie musząc dzielić się nią z przechodzącą obok rudą dziewczyną czy chłopakiem z glutami w nosie. Nigdy im nie przyjdzie do głowy o czym w tej chwili myślę, nie mają pojęcia o zespole, który towarzyszy mi przez kolejne dwa kilometry marszu, nie usłyszą mechanicznego głosu Lydii Tomkiw i, w tym kontekście, "żywych" instrumentów Dona Hedekera. Wtorek smakuje mi najbardziej, dym z reklamy papierosów unosi się nad moją głową i widzę ją, martwą, leżącą we własnym domu. Serce uschło. Jestem ospale ożywiony, gdy dowiaduję się, że będę mógł zjeść kanapkę na Twoim pogrzebie, a wieczorem posłucham sobie radia, które nadaje Twoje słowa i znów obudzi mnie ojciec pukający do drzwi, a przecież w naszym domu nie ma drzwi. 



Tom Robinson - Atmospherics (Listen To The Radio)

Nic dziwnego, że Tom Robinson zachęca do posłuchania radia. Sam zresztą pracował jako prezenter radiowy w BBC (której wizerunek został ostatnio mocno nadszarpnięty przez skandal pedofilski z udziałem, a jakże, Jimmy'ego Savile'a - co prawda zmarłego w zeszłym roku - lecz fakty o niecnych czynach wieloletniego prezentera Tops of the Pops wciąż wychodzą na światło dzienne) i znany był ze swojego zaangażowania w Amnesty International, jak również popierał organizacje zwalczające ksenofobię i rasizm w świecie muzyki. Atmospherics, utwór napisany tuż po wypaleniu kilku papierosów i wypiciu dziesięciu filiżanek kawy z Peterem Gabrielem, dotarł do 39. miejsca na brytyjskiej Singles Chart. Niezły wynik, choć wcale nie najlepszy (na szóstej pozycji swoją wspinaczkę zakończyła piosenka War Baby). Świetna gra sekcji dętej i soft rockowy sznyt, sprawiają, że mam ochotę na całonocne czuwanie przy radioodbiorniku, przeskakując ze stacji do stacji, gdzie przyjemnością będzie dla mnie wytężanie coraz słabszego słuchu z nadzieją na odkrycie dźwięków, których nigdy nie znałem.


Thomas Leer - Number One

Ten, który popełnił tę piosenkę zaczynał od punk rocka; to przecież takie zwyczajne. Przełom lat 80. należał jednak do muzyki łagodniejszej, syntezatorowej, ale lirycznie dusznej i politycznie zaangażowanej. Synth pop i nowa fala rozlały się po Zjednoczonym Królestwie, kiedy ta wiedźma, Thatcher, żelazną ręką władała obywatelami, wysyłając ich na Falklandy i likwidując miejsca pracy w imię postępowych reform. Thomas Leer miał to jednak głęboko w dupie, bo jego myśli zafrapowane były muzyką - najpierw tą wściekłą (punkowa grupa Pressure), później odhumanizowaną (electropop i synth), a całość tworząc i nagrywając we własnym domu, będąc jednym z pierwszych, którzy mogli przytwierdzić do klapy marynarki znaczek DIY. Wszystko przez grupę Can. No. 1 pochodzi z jego drugiego albumu The Scale of Ten, wydanego w 1985 roku. Tyle czasu minęło, a ten wciąż wchodzi do głowy jak nóż w masło. Jak zwykle w takich przypadkach - wersja wydłużona u mnie zwycięża.


Pet Shop Boys - West End Girls

Dumnie kroczący ulicami Londynu, ubrany w długi, czarny płaszcz, Neil Tennant i będący zawsze dwa kroki za nim, jego kompan, Chris Lowe - z tym zawsze będzie mi się kojarzył ten utwór. Nawet podczas tegorocznej olimpiady w Londynie, kiedy West End Girl rozbrzmiewało na stadionie olimpijskim podczas ceremonii zamknięcia, w myślach miałem ten teledysk, jeden z pierwszych jakie zobaczyłem w swoim krótkim, i co by tu kłamać, nudnym życiu. Debiutancki album duetu Please pozostaje moim ulubionym, z fantastycznymi kompozycjami (mam wymieniać? Proszę bardzo: Opportunities, Violence, Later Tonight etc.), które wyniosły tych panów do światowej elity. Pod klipem nakręconym podczas ceremonii zakończenia ktoś napisał: "Pet shop boys!!! So much better than one erection" (odnosząc się do występu grupy One Direction). Trudno się nie zgodzić z tym anonimowym członkiem sekty WWW, uznającej internet za Boga nad Bogami.


Dave Brubeck - Live in 66'

Brubeck wielkim muzykiem był... Kropka. RIP



NIC NA TEMAT 





sobota, 1 grudnia 2012

GARS - gruzy absolutu, rewizja symboli





Premiera: 22.11.2012.

Już któryś raz przewija mi się przez umysł ten album, gęsto wypełnił wszelkie zakamarki mojego pokoju, duszna atmosfera papierosowego dymu.. Papierosy lubią alkohol, muzyka przepada za papierosami i alkoholem, a w tym wszystkim lubuję się JA. Bo to jest tak, słucham tej płyty i czuję się jakbym przejrzał na oczy.. Jestem po drugiej stronie lustra, wszedłem do szafy i wyszedłem w ponurej, pieprzonej Gnarni*.. Postanowiłem dodać kolejną używkę w moim życiu, obok tych wyżej wymienionych, wpisuję do listy "gruzy absolutu, rewizja symboli".

Nie chcę tu słodzić, bo to nieodpowiednia droga by opisać ten narkotyczny gniew. Nie mogę też krytykować, bo licho nie śpi. Będę rozsądny, jak nigdy. Będę silny i bezstronny. Usiądę na fotelu, załączę płytę, założę słuchawki i zamknę oczy..

W zapowiedzi tej płyty zastanawiałem się co to będzie, czy kluski czy kiełbasa? Czy balonik oczekiwań względem "gruzy absolutu, rewizja symboli" nie pęknie, zamieniając się w zwykłą gumę.. 
Powiem tak, ani trochę się nie zawiodłem, zeżarłem właśnie kiełbasę i balonem lecę do Trójmiasta. 
Czuję się przepełniony energią, gdybym spotkał tych co zapieprzyli mi kołpaki od samochodu to rozniósłbym ich w pył.. Jest to coś niesamowitego, gdy poprzez niby zwykłą muzykę czuję siłę przeciwstawienia się, takiej niepohamowanej odwagi, inteligentnego buntu, nie o pietruszkę, nie o miejsce parkingowe.. O coś większego, o coś ważniejszego, o wolność? Niezależność? Godność?

Utwory składające się na całość, w magiczny sposób mi odpowiadają, znajduję tutaj  wszystko co lubię w muzyce. Kobiecy wokal, spokojne partie altówki, rozjuszone gitary, napierdalającą perkusje, gniewnego wokalistę, który z całych sił wykrzykuje NIE!!.  
Tylko na dobre wyszła współpraca z różnymi muzykami, a dzięki zawierzeniu Jackowi Endino zespół zyskał nową jakość. Różnorodność jaką można tutaj znaleźć przyprawia o rumieniec na twarzy, podnosi temperaturę jak uśmiech dziewczyny w której się podkochuje. A dla Marzeny Drzeżdżon należą się ukłony i osobny post, wprowadziła moje uszy w stan piekielnego rozdygotania, przyjemne doznanie:) 

Reasumując, kawał dobrej roboty! Dla wszystkich co tworzyli album "gruzy absolutu, rewizja symboli" należą się pochwały i pół litra.



Dla wiadomości, ocena: 8/10.

wtorek, 27 listopada 2012

SpaceFest!


SpaceFest!

Ladies and Gentlemen We Are Floating in Space Festival

Festiwal i warsztaty muzyki shoegaze, space rock i alternative
GDAŃSK – CSW ŁAŹNIA / FABRYKA BATYCKI
WARSZTATY 4-6.12.2012 / KONCERTY 7-8.12.2012

SpaceFest! to festiwal muzyki shoegaze, space rock i alternative, na który składają się koncerty, warsztaty dla muzyków z Polski i zagranicy, spotkania z legendarnymi wykonawcami alternatywnymi, konkurs dla młodych zespołów, wydawnictwa płytowe.
SpaceFest! nie jest typowym festiwalem. Chcemy przełamać klasyczną festiwalą formułę i wprowadzić do projektu takie elementy, jak współpraca z zagranicznymi muzykami, wspólne warsztaty, promocja nowych zespołów, akcje artystyczne, wydawanie płyt z muzyką stworzoną podczas festiwalu oraz radosna integracja muzyków i uczestników SpaceFestu!
Program festiwalu dostępny na stronie: http://spacefest.pl/program
Bilety w cenie 35zł (przedsprzedaż) / 45zł do nabycia na stronie Eventim.pl oraz w punktach sprzedaży w całej Polsce.
Koncerty
Część koncertowa odbędzie się 7-8 grudnia 2012 w Gdańsku w Centrum Sztuki Współczesnej Łaźnia (www.laznia.pl) oraz w Fabryce Batycki (http://fabrykabatycki.pl)
Tym razem, poza wykonawcami polskimi i brytyjskimi zapraszamy też artystów z innych części świata. W ciągu 2 dni zaplanowaliśmy koncerty takich wykonawców jak m.in: Mark Gardener – lider legendarnej grupy Ride (Wielka Brytania), Damo Suzuki – wokalistaCan (Japonia), 2 kilos & More (Francja) i Sea Dweller (Włochy).
Kolejną atrakcją będzie występ kolektywu warsztatowego Pure Phase Ensemble, stworzonego specjalnie na potrzeby festiwalu. Zespół składający się z 12 muzyków wykona utwory skomponowane w trakcie 3-dniowych warsztatów przeprowadzonych w CSW Łaźnia. W tym roku warsztaty poprowadzą muzycy z Wielkiej Brytanii: Ray Dickaty (ex-Spiritualized), Chris Olley z grupy Six By Seven oraz Steve Hewitt (były perkusista Placebo).
Na festiwalu zagrają też zespoły wybrane w ramach ogólnopolskiego konkursu: 100% Rabbit z Gniezna oraz 1926 z Gdyni.
W przerwach pomiędzy koncertami, trójmiejscy DJ’e zaprezentują specjalne sety z muzyką shoegaze i indie rock. Ponadto zaplanowano pokazy wideoklipów i spotkania z muzykami uczestniczącymi w festiwalu.
Warsztaty
Do udziału w warsztatach zaproszonych zostanie 11 muzyków z Polski i zagranicy. Będą to zarówno artyści rozpoczynający karierę muzyczną, jak i wykonawcy z większym doświadczeniem. W tym roku warsztaty poprowadzą muzycy z Wielkiej Brytanii: Ray Dickaty (ex-Spiritualized), Chris Olley z grupy Six By Seven oraz Steve Hewitt (były perkusista Placebo).
Głównym założeniem warsztatów jest stworzenie międzynarodowego kolektywu instrumentalnego i wspólne skomponowanie materiału muzycznego, który zostanie zaprezentowany publiczności na koncercie w ramach festiwalu SpaceFest!. Poprzez improwizacje warsztatowe muzycy stworzą wspólną wizję artystyczną, której efektem będzie seria niepowtarzalnych utworów. Materiał wykonany na żywo podczas koncertu zostanie zarejestrowany, a następnie opublikowany na płycie CD w 2013 roku.
Konkurs
Zależy nam na promowaniu młodych, obiecujących zespołów. W ramach konkursu ogłoszonego na stronie festiwalu oraz na muzycznych portalach informacyjnych zostały wybrane 2 polskie zespoły, które wystąpią na festiwalu: 100% Rabbit z Gniezna oraz 1926 z Gdyni. Selekcja została przeprowadzona na podstawie nagrań przesłanych do organizatorów do dnia 30.IX.12. W jury konkursu zasiedli trójmiejscy dziennikarze muzyczni oraz organizatorzy festiwalu.
Płyta CD
Wszystkie koncerty odbywające się w ramach projektu są profesjonalnie rejestrowane w celu późniejszej publikacji. W 2012 roku wydaliśmy płytę koncertową Pure Phase Ensemble Live at SpaceFest! zawierającą utwory skomponowane podczas warsztatów i wykonane na żywo podczas pierwszej edycji festiwalu. Płyta jest dostępna na stronie nasiono.net. Na kanale YouTube opublikowana zostanie też wersja wideo całego koncertu.

Historia – czyli SF! w 2011
W 2011 roku zagrali dla nas Simon Scott (Slowdive), Ścianka,White Noise Sound, Jaime Harding (Marion),Klimt, Fuka Lata,Manescape, Mordy, 3moonboys oraz fantastyczny Pure Phase Ensemble – czyli 13-osobowy, międzynarodowy kolektyw instrumentalny stworzony podczas warsztatów prowadzonych w ramach naszego festiwalu przez Raya Dickaty (ex-Spiritualized).
Pierwsza edycja SpaceFest! 2011 wzbudziła zainteresowanie szerokiego grona odbiorców muzyki niezależnej w Polsce i za granicą. W festiwalu uczestniczyli fani shoegaze’u m.in. ze Szwecji, Wielkiej Brytanii oraz całej Polski. Druga edycja SpaceFest! zapowiada się jeszcze bardziej ekscytująco!
Organizatorzy: Karol Schwarz, Anna Szynwelska
/Stowarzyszenie Nasiono/ www.spacefest.pl

Festiwal SpaceFest! jest realizowany przez Stowarzyszenie Nasiono we współpracy z Centrum Sztuki Współczesnej „Łaźnia”i Fabryką Batycki przy wsparciu Miasta Gdańska.

ARTYŚCI



2KILOS & MORE

2kilos & More to duet grający francuską elektronikę, stworzony w Paryżu w 2003. W jego skład wchodzą Séverine Krouch i Hugues Villette (Von Magnet). Zanim trafili pod skrzydła audiophob, wydali 3" CD i dwa albumy w innych wytwórniach, a ich muzyka znalazła się na kilku płytach składankowych i soundtrackach. Ich najnowszy album "Kurz vor5" został wyprodukowany przez Norscq (The Grief, Atlas Project, dDamage, Colder, autora remixów Meat Beat Manifesto, Depeche Mode etc). Zespół zaprosił też dwóch ważnych wokalistów niezależnej sceny Francuskiej, aby wystąpili w trzech nowych kompozycjach: Phila Von (Von Magnet) i Blacka Sifichi (artystę-recytatora z Nowego Jorku, który współpracował m.in. z Black Dog, Burnt Friedman, Simon Fisher Turner, Rodolphe Burger, High Tones). Kreują długie, ewoluujące fale dźwiękowe improwizując i bazując na samplach i dźwiękach cyfrowych. Ich muzyka przywołuje skojarzenia z filmowym światem Davida Lyncha lub Stevena Soderbergha (Solaris). Prasa określa ich jako subtelny mix Ambient-elektroniki (à la Warp) i post-rocka (Kranky).




100% RABBIT

100% Rabbit to młody (2010r.) zespół z Gniezna/Inowrocławia grający melodyjny, szeroko pojęty indie rock. W skład zespołu wchodzą: Małgola Gulczyńska (wokal, klawisze), Arek Łysakowski (perkusja), Adam Sowiński (gitara), Robert Woźniak (bas). Jako główne inspiracje członkowie zespołu wyróżniają wszelkie gatunki - od grunge’u i amerykańskiego indie rocka, przez brit pop, lo-fi, rockabilly, shoegaze, ragtime, surfrock i trip hop do rapu i popu - głównie te charakterystyczne dla lat 90. Wszystkie teksty grupy pisane są w języku angielskim, a ich główną tematyką są problemy egzystencjonalne: od z pozoru banalnych piosenek o miłości, przyjaźni i nienawiści po utwory traktujące o abstrakcyjnych i zagmatwanych stanach wewnętrznej rozterki. 

http://pl-pl.facebook.com/100percentrabbit




1926

Psychodelia, shoegaze i spora dawka noisu - gdyńska formacja 1926 godnie kontynuuje tradycje rozpoczęte przez kapele takie jak Sonic Youth, Colour Haze czy Slowdive i przenosi je na podatny, polski grunt. Korzystając z doświadczenia zdobytego w swoich macierzystych kapelach (w zespole udzielaja się muzycy m.in. Kiev Office, Pomelo Taxi czy Karol Schwarz All Stars) na nowo definiują pojecie Trojmiejska Scena Alternatywna, pokazując że składy takie jak Mars Red Sky, Pharoh Overlord czy Tame Impala maja w Polsce godna konkurencje. Przestery, niesamowita atmosfera podczas koncertów, wielopoziomowe brzmienie i absolutne oddanie rodzinnemu miastu - to najlepsze cechy 1926.



AMPACITY 

Ampacity to muzyczny kolektyw poruszający się w klimatach regresywnego rocka, z domieszką wibracji pustyni i kosmosu. W jego skład wchodzą muzycy znani z Broken Betty - Jan Galbas (g,voc), Sebastian Sawicz(dr) i Piotr Paciorkowski (g), Wojtek Lacki (b) z God’s Own Prototype, oraz Marek Kostecki (k), który uczestniczył w nagraniach i koncertach promujących pierwsze LP Broken Betty – „The Sorry Eye”. Projekt założony został z myślą o jednorazowym występie na drugiej edycji festiwalu Spacefest, w repertuarze składającym się z reprezentatywnych utworów „złotej ery” space rocka. Dość szybko jednak formuła to została porzucona, a Ampacity zaczęło funkcjonować jako pełnoprawny zespół. Intensywna praca nad autorskim materiałem przynosi efekty w postaci utworów, które na nowo odkrywają brzmienia znane z wczesnych albumów Hawkwind czy Pink Floyd, przeplatając je z wpływami post i stoner rocka. Krótsze, piosenkowe aranżacje, ustępują tu miejsca monumentalnym, bogatym formom, w których nie brak również przestrzeni na swobodne improwizacje. Pierwsze efekty tej współpracy będzie można usłyszeć na żywo w grudniu 2012 r. na trójmiejskich scenach, w planach jest również nagranie i wydanie pełnego albumu w 2013 roku.


DAMO SUZUKI

Damo Suzuki był wokalistą legendarnej krautrockowej grupy Can, z którą w latach 1970-73 stworzył szereg uznanych albumów (np. „Tago Mago”, „Future Days” czy „Ege Bamyasi”). Później na prawie 10 lat przestał aktywnie zajmować się muzyką. Na scenę wrócił w 1983 roku. Od tamtej pory prowadzi tzw. Damo Suzuki’s Network – luźne stowarzyszenie muzyków, z którymi grał improwizowane koncerty w różnych krajach. Każdy taki koncert jest niepowtarzalnym doświadczeniem tworzonym z udziałem lokalnych „posłańców dźwięku”. Nie ma wcześniejszych prób, więc ostateczny wynik może być równie zaskakujący dla samych artystów, jak i dla widowni. Od 1997 roku wydano wiele koncertowych nagrań Damo Suzuki’s Network z udziałem bardzo różnych muzyków. Damo Suzuki występował m.in. z Michaelem Karolim i Jakim Liebezeitem z Can, Do Make Say Think, Broken Social Scene, Acid Mothers Temple, The Bees czy Add N to (X). Damo Suzuki’s Network ciągle rośnie – podczas SpaceFestu w rolę „posłańców dźwięku” wcielą się muzycy gdańskiego trio Popsysze.





MARK GARDENER

Mark Gardener był wokalistą, gitarzystą i autorem piosenek w Ride – brytyjskim zespole shoegaze’owym, który powstał w 1988 r. w Oksfordzie. Ride podpisali kontrakt z Creation Records i za sprawą swoich wczesnych singli jako pierwsza grupa w historii wytwórni zaistnieli na listach przebojów. Ich pierwszy album – wydany w 1991 roku „Nowhere” – zebrał bardzo pochlebne recenzje i odniósł komercyjny sukces (11. miejsce na brytyjskiej liście przebojów). W 1992 r. singiel „Leave Them All Behind” z drugiego albumu grupy, „Going Blank Again”, wdarł się do pierwszej dziesiątki najlepiej sprzedających się płyt. Zespół zakończył działalność w 1996 roku. Mark Gardener nagrał jeszcze jeden album z The Animalhouse, a przez ostatnie 12 lat koncertował zarówno indywidualnie, jak i z różnymi muzykami. W 2005 roku wydał solowy album „These Beautiful Ghosts”. Ma na koncie współpracę z wieloma artystami, m.in. z francuskim duetem rinôçérôse, Dive Index, Hopewell, The Morning After Girls czy The Brian Jonestown Massacre. W lipcu bieżącego roku wydał nowy singiel, „The Places We Go”, który powstał we współpracy z Robinem Guthrie z Cocteau Twins. Oprócz pojedynczych występów i tras koncertowych, przez ostatnie 8 lat Mark Gardener zajmował się produkcją muzyczną i miksowaniem. Współpracował także z ekipą Document Productions: skomponował i nagrał oryginalną ścieżkę dźwiękową do filmu dokumentalnego „Upside Down” (historia Creation Records), który w 2011 roku otrzymał nagrody Mojo i NME. Latem 2013 roku planowana jest premiera kolejnego solowego albumu artysty. Na jego koncertach można zaś usłyszeć utwory z całego, ponad 20-letniego muzycznego dorobku.

http://www.markgardener.com/



POPSYSZE

Popsysze to rock and rollowe Trio które powstało w 2007 roku. Zespół tworzą - Jarek Marciszewski (gitara, wokal), Kuba Świątek (perkusja) oraz Sławek Draczyński (bas). Pierwsze próby zespołu odbywały się w duecie (gitara - perkusja). Pod wpływem nazwy, która okazała się bezpośrednim impulsem, zespół próbował wykonywać muzykę improwizowano-eksperymentalną. Szybko jednak członkowie zespołu doszli do wniosku, iż potrzebny jest im basista do stworzenia klasycznego rockowego Power trio. Tak powstał zespół, którego ambicją jest granie prostych, melodyjnych i energicznych piosenek. W muzyce Popsysze słychać wpływ muzyki rockowej lat 60 i 70 ale także współczesne interpretacje twórczości z tamtych lat. Trio nie boi się muzyki tanecznej z lat 70 i lubi afrykańskie ballady. Bywa też tak, że ma ochotę wszystko zepsuć długa improwizacją by potem znowu powrócić do prostych piosenek. W 2012 roku zespół wydał debiutancką płytę pt "Popstory" która została wydana nakładem Nasiono Records. Podczas festiwalu SpaceFest! będą towarzyszyć Damo Suzuki jako trójmiejscy „posłańcy dźwięku”.



Popsysze - Popstory

Pure Phase Ensemble 2

Pure Phase Ensemble to międzynarodowy, shoegaze’owy kolektyw instrumentalny stworzony specjalnie na potrzeby festiwalu SpaceFest! 9 muzyków z Polski i Wielkiej Brytanii spotka się na warsztatach w CSW Łaźnia na początku grudnia 2012, aby wspólnie stworzyć materiał muzyczny, który następnie zostanie zaprezentowany publiczności na koncercie podczas festiwalu. Materiałem wyjściowym będzie płyta Pure Phase Tones for D.J.’s grupy Spiritualized, zawierająca 7 utworów (gdzie każdy utwór to jeden dźwięk gamy) zagranych na syntezatorze z charakterystycznym dla zespołu brzmieniem. Materiał wykonany na żywo podczas koncertu zostanie zarejestrowany, a następnie opublikowany na płycie CD.


Ray Dickaty (ex Spiritualized) – sax, flute
Chris Olley (Six By Seven) – guitar, voc
Steve Hewitt (ex Placebo) – drums, guitar, voice
Ola Rzepka (Drekoty) – keyboard, drums, voice
Maciej Wojnicki (Mananasoko) – electronics, violin, voice
Artur Bieszke (Marla Cinger, KSAS) – guitar
Maciej Minikowicz (The Sunlit Earth) – guitar, voice
Rafał Wojczal (Trupa Trupa) – keyboard farfisa jacqueline de luxe – C
Łukasz Piotrowski – bass guitar


SEA DWELLER 

Zespół Sea Dweller powstał w 2005 roku w Rzymie. Ich inspiracje to pierwsza fala shoegaze’u i dream popu przełomu lat 80. i 90. Na tej kanwie muzycy stworzyli własne brzmienie, w dużym stopniu oparte na delayach i reverbach. Tym, co wyróżnia ich na tle wielu zespołów wyrosłych z tego nurtu, jest jednak ich osobista psychodeliczno-popowa wrażliwość. Po wydaniu albumu „Love Is Coming” w niemieckiej wytwórni 2&1 Records, zespół pojechał w trasę z Asobi Seksu i The Victorian English Gentlemens Club. Sea Dweller koncertowali również z takimi muzykami jak Gregor Samsa, Spotlight Kid czy APSE. W 2012 r. ich drugi album, „Signs of a Perfect Disaster”, ukazał się nakładem wytwórni Upside Down Recordings. Płyta zebrała bardzo pochlebne recenzje i spotkała się z uznaniem Boomkat, Norman Records czy Rough Trade. Koncert w ramach SpaceFestu! będzie pierwszym występem grupy w Polsce.


Sea Dweller - Signs of a Perfect Disaster

sobota, 24 listopada 2012

Mocny rzut

Sangoplasmo nie potrzebuje już żadnej reklamy. Pisze o nim Polityka, małolaty chwalą się kasetami przed swoimi rówieśnikami i wyciągają z piwnic zasłużone kaseciaki, a publikujący w tym labelu artyści to uznane persony. Na szczęście istotna pozostaje muzyka - i tu (żadna) niespodzianka! Najnowsze trzy kasety to, w moim odczuciu, najlepszy rzut jaki wykonała ta wrocławska oficyna. 



THE PHANTOM - MC 1

MC 1 stanowi miły wyjątek w dyskografii warszawskiego producenta, Bartka Kruczyńskiego. Nie ma tu elementów, które były jego dotychczasowymi wyróżnikami, czyli house'u i klubowych brzmień. Na tej elegancko wydanej kasecie (umieszczona w lateksowym futerale, zaprojektowana przez warszawskiego projektanta mody, Maldorora) dominują akcenty syntezatorowe, bliskie kulturze new age, w których łatwo jest wychwycić znajome dźwięki, czy też "momenty filmowe". Do tych drugich wypada zaliczyć otwierające dwuczęściowe Midnight Lover, gdzie nacisk kładzie się na romantyzm a la Vangelis lub Kenji Kawaii - czyli połączenie wspaniałych i podniosłych syntezatorowych melodii z delikatnymi, fortepianowymi wstawkami, lekko przypominających mi tegoroczne wydawnictwo Listening Mirror (mam na myśli Resting in Aspic). Druga część "kochanka", wyciszona, zbudowana jest właściwie na tych samych dźwiękach co Now You See Me Emeralds. Dobre wrażenie wywołują Beach Theme i Arctic (Cassette Mix), co w konsekwencji powoduje, że MC 1 nie jest produktem jednokrotnego użycia.

Ocena: +7/10




SUAVES FIGURES - NOUVEAUX GYMNASTES

Podobnie rzecz się ma z Nouveaux Gymnastes. Wspólne przedsięwzięcie Piotra Kurka i Sylvii Monnier  (lubię od czasu do czasu posłuchać Sunny Dunes) potrafi uspokoić nawet najbardziej skołatane nerwy. Wygrywane na syntezatorach melodie, przepuszczone przez delaye, cechuje spokój i błogość. Kurek ma na sumieniu świetną kasetę wydaną w Sangoplasmo (vel Piętnastka) w zeszłym roku - i tym razem popisał się muzyczną wyobraźnią i nagrał (w duecie) zestaw fantastycznych kompozycji. Do niedawna uważałem, że kasetowy rzut z początku tego roku zostanie tym najmocniejszym; że kasety oznaczone numerami: 13,14,15 będzie naprawdę ciężko przebić. Pomyliłem się! To dobrze, bo Suaves Figures, ze swoimi siedmioma utworami, zawiesił poprzeczkę jeszcze wyżej. Rzecz obowiązkowa dla wszystkich fanów klawiszy i pokręteł. 

Ocena: 8/10




LUTTO LENTO - DUCH GÓR

Najciekawszym doznaniem podczas odsłuchu kasety Duch Gór było poczucie, że te mocno dysonansowo-noise'owe dźwięki wcale mnie nie męczą. Ba, ileż to zabawy sprawiło mi wsłuchiwanie się w te dwa plądrofoniczne labirynty, wychwytywanie niezidentyfikowanych szczątków rozmów, "setek" dźwięków, na pozór chaotycznych, a w konsekwencji układających się w logiczną i dość spójną całość. Nigdy nie byłem wielkim fanem tego typu wydawnictw, ale Duch Gór rozbrzmiewał w mojej głowie jeszcze długo po tym jak taśma magnetofonowa została samoczynnie unieruchomiona. 

Ocena: +7/10


http://www.sangoplasmo.com/

niedziela, 11 listopada 2012

Na Tak - Na Raz



Na Tak - Na Raz
2012

Mogę to wytłumaczyć. Fakt, że wcześniej o tym zespole z podlubelskiej Bychawki nie słyszałem. Wydana własnym sumptem debiutancka płyta Na Raz ukazała się na początku tego roku, w okresie kiedy od muzyki chciałem odpocząć. Później w natłoku pracy i obowiązków całkowicie porzuciłem śledzenie polskiej sceny muzycznej. I dopiero teraz Na Tak dopomina się o moją uwagę. Dopomniało się skutecznie, ponieważ Na Raz to album, którego słuchanie sprawia dużą radość, a to za sprawą nieukrywanej przez bychawian zabawy muzyką, wynikającej z nieznających ograniczeń umysłów-eksperymentatorów. Na Tak to trójka ludzi, którzy są fundamentem dwóch innych projektów: jazzowo-rozimprowizowanych Pupili Awangardy i eksperymentalnego MEM-u. To doświadczenie, kombinowanie i rozkładanie dźwięków na czynniki pierwsze zapewne w znacznym stopniu pomogło grupie stworzyć "wysoko jakościowy" materiał zawarty  w debiutanckim albumie. 

Zespół określa swą muzykę jako minimal-pop, i coś jest na rzeczy, bo otwierający płytę Kosmos to przykład idealny, wykładający na stół całą filozofię gry bychawian - za pomocą niewielkiej ilości środków docierają do wrażliwości słuchacza. Fantastyczną robotę "odwala" tutaj Sebastian Napierała "Ewenement Mistrz", którego sposób gry na gitarze, nie tylko zresztą mnie, przypomina to, co Jackowski robił w Maanamie. Kosmos działa jak magnes, przyciąga do wszechświata stworzonego przez trio i ciężko jest uwolnić się spod działania ich sił. Najlepszym potwierdzeniem będzie przyznanie się, że po usłyszeniu po raz pierwszy tej kompozycji, przez cały następny tydzień, w głowie słyszałem głos Doroty Krempy.

Na Raz to płyta nawiązująca do lat 80., gdzie obok gitar, w wielu miejscach ocierających się o funk, stoją syntezatory. To kolejny plus tej płyty. Płyta wskrzesza ducha new romantic a la Lotus Eaters (piękne Toxic Love), synth popu (energiczne Pociąg relacji bez związku), ale blisko jej też do soft rocka - tego przeszłego (Roxy Music, Fleetwood Mac) jak i teraźniejszego (TOPS). Dlatego mam pewne obawy co do zawartości płyty numer dwa, której zwiastunem jest Stalowy Anioł - za bardzo nasiąknięty elektroniką, ale za wcześnie by wyrokować o całej płycie. Cieszmy się tym co mamy, a mamy wiele.

http://natakmuzyka.pl/

Trzeba Posłuchać:  cztery pierwsze utwory, Na Raz, Na Tak, Prąd w atmosferze, Postój

niedziela, 4 listopada 2012

Robot House - Krytyczny Wyjątek


Robot House - Krytyczny Wyjątek
FYH! Records
2012

Choć premiera płyty miała miejsce ponad miesiąc temu, to dopiero teraz skłaniam się do napisania paru słów o debiutanckim albumie wrocławskiego zespołu Robot House. Nie wiem skąd to zapóźnienie, bo obie EP-ki poprzedzające to wydawnictwo słuchałem z nieukrywaną przyjemnością. Przypadek? Nie. Krytyczny Wyjątek to album, którego słuchanie może doprowadzić do rozdwojenia jaźni, co nie jest wynikiem konwencji, którą wrocławianie obrali, a raczej podyktowane lenistwem, bo talentu tym instrumentalistom nie można odmówić. To, co mnie osobiście najbardziej przeszkadza to fakt, że nowych dźwięków jest tu tyle, co robot napłakał. Połowa utworów pojawiła się wcześniej na EP-kach. I choć zarzut ten można traktować jako trywialny i niepotrzebny, powoduje, że słuchaczowi, takiemu jak ja, niełatwo jest się skupić na drugiej części płyty, gdzie ulokowano większość motywów z przeszłości. Outro trudno traktować jak normalny utwór, a przez Wiwisekcję ciężko przebrnąć. Muzyka Robot House'a to odniesienie do post punka, nowej fali (Bond) i alternatywnego rocka, gdzie czuć inspirację amerykańskimi zespołami. Tylko w Polsce takich reprezentantów mamy na pęczki, a Robot House w kilku zaledwie momentach wybija się ponad nich. W których? Za najciekawsze piosenki należy uznać rozpoczynające Podejrzany, duży plus za wspaniałą współpracę gitar, oraz kompozycje śpiewane przez Julcię Kwietniewską: zmysłowy Mikrofon (wreszcie ktoś zaczął poważać to urządzenie) i dwuwymiarowe Miasto, co paradoksalnie prowadzi mnie do prostej konstatacji - Krytyczny Wyjątek utwierdza moje przekonanie, że bardziej interesującym projektem jest dawaj!, duet tworzony przez Kwietniewską i Birowskiego, w którym psychodelia pachnie znacznie przyjemniej.

Ocena: -6/10

http://www.facebook.com/robothouse1

sobota, 27 października 2012

SKRUCHA



Dead Can Dance - Anastasis
PIAS Rec.
2012

SIEDEM GRZECHÓW GŁÓWNYCH:

1. PYCHA - wcale nie słuchałem dobrej muzyki, skoro dopiero teraz, w momencie ukazania się Anastasis, dotarło do mnie, że Dead Can Dance to znakomity zespół. Taki ze mnie znawca... Czasami warto spojrzeć nieco dalej niż na czubek swego nosa.

2. CHCIWOŚĆ - tak, jestem chciwy... i zachłanny, więc mam podwójne LP Anastasis

3. NIECZYSTOŚĆ - to nie grzech kochać się przy Children of the Sun

4. ZAZDROŚĆ - zazdroszczę pewnej osobie światłości wyboru, którego dokonała wiele lat temu, stawiając wszystko na Spleen and Ideal

5. NIEUMIARKOWANIE W JEDZENIU I PICIU - nie jestem w stanie policzyć butelek przeróżnych płynów, przede wszystkim tych, co mieszają kolory realnego(?) świata, a które opróżniłem słuchając i delektując się smakiem Anastasis.

6. GNIEW - jestem wściekły na siebie za punkt numer siedem (poniżej), za niesłuchanie ludzi i muzyki tak, jak na to zasługują.

7. LENISTWO - ile jeszcze dźwięków nieodkrytych przez moje lenistwo i marnowanie czasu na pierdoły oraz intelektualne bumelkowanie?

W końcu musiałem to zrobić. Nie było sensu zwlekać. Zostałem zapędzony w ślepą uliczkę, w którą sukcesywnie prowadziła mnie pewna osoba. Pamiętam, że nie lubiłem wieczorów spędzanych przy sztucznym świetle i na rozwiązywaniu łamigłówek zadanych przez samozwańczą przedstawicielkę Królowej Nauk, podczas gdy z sąsiedniego pokoju wydobywały się dźwięki przypominające dalekowschodnie ceremonie pogrzebowe. Mój błąd. Żałuję...

OCENA: +7/10

wtorek, 23 października 2012

Cinemon - Three Days EP





Słuchając muzyki, można robić jednocześnie wiele rzeczy, np. sprzątać, obierać ziemniaki, gotować obiad, odrabiać lekcje, pracować różnorako lub po prostu lenić się beztrosko. Mowa jest o muzyce.. A przy zajebistym rock n rollu można wyprawiać  cuda-wianki, skakać, drzeć gębę, wyładowywać frustracje na telewizorze czy mikserze, ugotowany wcześniej obiad wywalić za okno, odrobione lekcje spalić żywcem, a prace z przytupem zakończyć. To jest nie ograniczona energia, kosmos i czarna dziura, wulkan i gejzer, magiczna fasolka i sok z guarany, wszystko w jednym.. Krystaliczna energia. Gdy komuś brakuje powera i depreszka jesienna puka do drzwi to nie koc i łóżko was obroni, tylko muzyka Cinemon z Krakowa.


Zespół założony w 2005 roku, będąc połączeniem basu, gitary i perkusji. W 2007 roku, po roszadach personalnych, gdy już harmonia charakteru spokojnie usiadła na tyłku to zespół wziął się za tworzenie. I tak, dwa lata potem na świat przyszedł ich debiut, 10-utworowy krążek, "Cinemon". Płyta odwdzięczyła się dobrymi recenzjami i przekabaceniem kilku nowych fanów. Na krótko do zespołu dołącza pianista, lecz ten związek nie mógł się udać i panowie się rozstali. Po zawirowaniach do składu dochodzi nowy basista i to z nim do dzisiaj zespół tworzy. W 2011, grupa postanawia powrócić do korzeni rock n rolla, czego efektem jest EP-ka wydana na początku tego roku, "Three Days". Cinemon gra na jakichś festiwalach, Hard Rock Rising, Antyfest to tylko niektóre,  jest jeszcze support przed Metallicą, a to niezłe osiągnięcie.

Obecnie występują w składzie:
Michał Wójcik - gitara, wokal
Jakub Pałka -perkusja, wokal
Kuba Tracz - bas, wokal

Niszczyciele ciszy i spokoju, ojcowie chaosu i nieładu, twórcy rockowej przyprawy, śmietanka hałasu, wariaci muzyczni, czuli łotrzy, cyniczni dranie, lajkoniki krakowscy.. Cinemon. Ach ten patetyzm..  

Wesołe jest życie staruszka,  zdają się wołać nuty z piosenek tego zespołu.. Kurczę, przepraszam, jakie nuty..;) Bo niby te utwory zalatują kurzem z lat 60 i śmierdzą potem Hendrixa, a są zupełnie jak źróbki rozbrykane.. Po prostu chłopaki czują klimat.
Słuchaczowi wchodzi muzyka przez nozdrza i tam się ulatnia, po całym unosowieniu, działa halucynogennie i przeciwbólowo, teraz nie czujesz jak przez Twoją krew przetacza się do mózgu laserowo ostry "NA NA NA" wywracający oczy w wspomnieniu licealnego "buntu". Następna do przetoczenia jest witamina "Barefoot" cudotwórcza mieszanka najwspanialszych gitarowych ziół riffowych z anyżkiem basowym, a to wszystko rozpuszczone w glukozie perkusji i w akompaniamencie anielskich churałów. Od razu człowiek ma chęć na więcej.. Nic trudnego, dzisiaj promocja.
Przy "Three Days" rzygamy tęczą, w pastelowych odcieniach. Leżymy i spokojnie dogorywamy gdyż ten utwór jak i "Up In The Skies" oraz "Let's Dance" to pół tempa dwóch opisanych wcześniej utworów. Ale rock n roll ma wiele obliczy, nie musi cały czas rżnąć na riffach.

Ta EPka może stanowić pomnik upamiętniający odległe czasy rocka, tego jeszcze nie wysterylizowanego..


Całość jest do ściągnięcia tutaj, a co zamożniejsi mogą sobie tą przyjemność zamówić w naprawdę rzeczywistej formie.
Jeśli idzie wierzyć widniejącym na stronie zespołu informacją, to nowa płyta lp, powinna się pojawić przed mikołajkami tego roku.




Posłuchać TRZEBA!

Ocena: 8/10.


czwartek, 18 października 2012

Tłusty Czwartek, czyli wzrost kalorii spowodowany poezją

FRANK O'HARA
WIERSZ

przełożył: Piotr Sommer

Nie wiem czy chwytam do czego zmierza D.H. Lawrence
gdy pisze że źródłem żądzy są wnętrzności
a może wiem
mogłyby to być wnętrzności ziemi
leżenie plackiem na ziemi wiosną, latem albo zimą jest zmysłowe
człowiek czuje jak to głęboko w nim rośnie i z wolna podchodzi
a czasem lekko trąca go w krocze
to bardzo zmysłowe
a kiedy ktoś jest trochę obszarpany i brudny jak Paulette Goddard
w Modern Times to jest podniecające, wcale nie zwykłe ani "atrakcyjne"
może D. H. L. ma na myśli ciemność
krocze to z całą pewnością jasność
i chyba
każda część nas samych którą mogą zobaczyć tylko inni
jest ciemna
podobnie myślę o moim krzyżu i karku
są ciemne
to strefy erotyczne jak w tropikach
tymczasem Paryż jest w całej tej materii otwarty i jasny
górnik ma poniekąd zmysłowy zawód
chociaż praca na dole na pewno jest udręką
tak samo jak żądza
światła którego nam nigdy dość
ale jakże byśmy je znaleźli
gdyby ciemność nie nagliła i nie pchała nas ku niemu
i ja jestem ciemny
oprócz tych rzadkich chwil gdy wszystko się przejaśnia
i widzę siebie
tak jak na szczęście widzą mnie czasem inni
w dobrym świetle

[24 sierpnia 1959]

***

Frank O'Hara, amerykański poeta, w wierszach którego "ewokowana i "przytaczana" na przemian codzienność ujawnia (...) swój wymiar najbardziej konkretny i iluzoryczny zarazem". On sam część ze swoich wierszy nazywa "moimi wierszami typu/ robię to i robię tamto"

poniedziałek, 15 października 2012

Wątpliwości? Nie, nie mam żadnych.


Tame Impala - Lonerism
Modular Rec.
2012

Ciężko bym zgrzeszył, gdybym nie napisał paru słów o najbardziej wyczekiwanej przeze mnie płycie tego roku. Pomijam kwestię następcy debiutu, bo o przygodach i końcowych efektach w nagrywaniu sofomora (ja pierdolę, co za głupie słowo) powiedziano wiele, a potwierdzeniem danej opinii i tak jest przesłuchanie albumu. Błądząc w tym nurcie - o kolejny album Tame Impala byłem spokojny. Spodziewałem się, że jakościowo, grupa przyjaciół, której dowodzi Kevin Parker, nie zepsuje tego, co zrobiła na wydanym dwa lata temu albumie Innerspeaker. Mało tego, będąc wsłuchany w grupę od niemal samego początku (usłyszałem ich na długo przed wydaniem debiutanckiej płyty), obstawiałem w ciemno, że Lonerism otworzy zespołowi wrota mainstreamu. I to chyba najsmutniejsza wiadomość. Bo dla takiego człowieka jak ja, muzycznego egoisty, usłyszenie w radiu piosenki Tame Impala nie powoduje radosnej reakcji łańcuchowej. Ulubione zespoły chcemy chować przed innymi ludźmi, ale dziś jest to niemożliwe. Przeżywanie muzyki następuje w zgaszonym pokoju, ze słuchawkami na uszach, a nie wśród tysięcznego tłumu ludzi, których bardziej interesuje płeć przeciwna, to jak wypadną przed rówieśnikami i uchwycenie idealnego kadru, by po chwili móc się tą "zapisaną chwilą" pochwalić przed przyjaciółmi na "fejsie". Gorzkie żale, przybywajcie... Straciłem Tame Impala. Jestem samotny.

Troszkę poważniej...

Jeszcze przed wydaniem Lonerism Australijczycy podkreślali w wywiadach, że nowa płyta będzie zupełnie inna niż jej poprzednik. W jakież jednak zdziwienie, przy pierwszym odsłuchu, musiała wprowadzić słuchaczy kompozycja Be Above It, zbudowana na powtarzanych słowach „gotta be above it, gotta be above it” i field recordingu, którego nagrywanie stało się ulubionym zajęciem Parkera i jemu podobnych, np. o fascynacji rejestrowania otaczających nas dźwięków wspominała także Julia Holter. Wypuszczone wcześniej Apocalypse Dreams miało nie wystraszyć obeznanych z muzyką grupy fanów, zachęcić ich i podpuścić, by nie bali się zapowiedzi lidera o zupełnie innym obliczu Tame Impala, ponieważ to właśnie ta piosenka najbardziej przypomina kompozycje z Innerspeaker - klimatem, zachwycającym momentem od 2:03 do 3:00 i outro żywcem wyjętym z, tak przecież niedawnego, Runway, Houses, City, Clouds. Czytanie tego albumu prowadzi do jednego wniosku - Lonerism to album lepszy, pełniejszy, może nie tak jednoznacznie przebojowy jak poprzednik, ale kompozycyjnie bogatszy, posiadający bardziej kolorową paletę dźwięków malujących psychodeliczno-popowy świat, otaczający słuchacza, rozbijający się o jego głowę jak morskie fale.

Lonerism to zbiór piosenek, z których większość powstawała w Paryżu, gdzie Parker przez jakiś czas mieszkał (ciekawe, która tam jest godzina?). I jak tu nie wychwycić skojarzenia z Supertramp, tego z 1980 roku ?!
I’ve been aware for a while now that I do love to be alone,” Parker says. “I only really realized it a couple years ago. I was alone a lot in Paris on a whole new level as well because I would go to the shop to buy some food and say the few words I can to get some bread or whatever and hope that they don’t ask me some weird question that I’m not used to.”
Samotność wcale nie jest przekleństwem. Tame Impala to także znakomici instrumentaliści, stojący za sukcesem m.in. zespołu Pond, o którym przecież nie tak dawno wspominałem. Muzyczna scena w Perth wreszcie ma "światowych przedstawicieli". Co więcej, już teraz można nazwać Lonerism kamieniem milowym tejże. Bo prawda jest taka, że nikt nie brzmi obecnie tak jak Australijczycy - za pomocą tylko im znanych pomysłów i rozwiązań, udało się grupie dowodzonej przez Kevina Parkera osiągnąć charakterystyczne, zarazem i uniwersalne, brzmienie będące oczywistym nawiązaniem do lat 60. i 70., nadając mu własną przestrzeń, rzec by można "impalową". Kiedy dwa lata temu zachwycałem się lekkością pomysłów i melodii Innerspeaker'a nie sądziłem, że kolejna płyta pójdzie o krok dalej w tym w kierunku, odkładając, troszkę tylko, na bok elektryczne gitary z reverbem, na pierwszy plan wysuwając syntezatory, obsługiwane przez Jay'a Watsona - współautora dwóch hitów: pachnącego riffowym bluesem Elephant i Apocalypse Dreams.

Wgryzając się głęboko w samo sedno, czyli w muzykę, trudno nie oprzeć się wrażeniu, że to wszystko już kiedyś było, ale też zaraz zapala się czerwona lampka i nadchodzi miła dla umysłu refleksja, że nikomu nie udało się w tak zgrabny i świeży sposób odrestaurować tych, kochanych przez większość, psychodelicznych dźwięków z ery The Beatles i Beach Boys, w taki sposób w jaki udało się to Tame Impala. Nie mam ulubionego utworu. Wszystkie są sobie równe. Kosmiczne Endors Toi, fantastycznie wielowarstwowe Music To Walk Home ByNothing That Has Happened So Far Has Been Anything We Could Control, przebojowe Feels Like We Only Go Backwards czy kończące się w od dawna znany sposób Sun's Coming Up. Ciężko jest się nie zasłuchać w tych dźwiękach.

Czy to wszystko? Nie, nie mam wątpliwości, że Tame Impala nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa. Wiem, że to jeden z najlepszych zespołów ostatnich lat. Szkoda, że od teraz także dla milionów innych osób...

Ocena: 9/10


sobota, 6 października 2012

Coctail Party - Sierpień/Wrzesień


Efekt cocktail party - zjawisko to umożliwia skupienie się na jednym sygnale wyodrębnionym w środowisku akustycznym, przy zachowaniu możliwości odbioru pozostałych dźwięków pochodzących z wielu źródeł o różnej lokalizacji.

The XX - Chained

ODDYCHANIE - utlenianie biologiczne: całokształt zjawisk, w których, drogą przemian chemicznych, organizm wytwarza energię; u prawie wszystkich organizmów oddychanie polega na utlenianiu związków organicznych; u większości wiąże się z pobieraniem tlenu ze środowiska i oddawaniem dwutlenku węgla; może także zachodzić w warunkach beztlenowych (fermentacja, czyli oddychanie beztlenowe). 

Tak patrzę na Ciebie i patrzę, dobre kilkanaście minut, i jestem pewien, że oddychasz całym zgromadzonym w tym mieście tlenem. Mnie pozostaje fermentacja. Módlmy się za wszystkich świętych, którzy nudzą się w niebie, oglądając ciągle te same twarze. 


Shook - Summerheat (feat. Pumashock)

Fiołek rzuciła go całkiem niedawno z powodu nieświeżego oddechu. Karczoch nie lubił jego kokardy a la Bocskay. Kubeba przyprawiała go o omdlenia z racji swojego aromatycznego zapachu i umiłowania do odzieży ze skóry naturalnej. Brakowało mu kurażu, by jej o tym powiedzieć. Od tygodnia szalał mistral, nic nie ma sensu, pochwycił ojcowską laubzegę i wywiercił otwór, dwa albo trzy centymetry średnicy, tuż nad nosem. Modlił się do Lewiatana, wznosząc do góry troje oczu, cierpiąc na letnią gorączkę sobotniej nocy i likantropię.  


Still Corners - Fireflies

Każdy chce latać ze świetlikami. Tadeuszowi się udało. Dogadał się z takim jednym świetlikiem, co go podobno widziano z pistoletem w Dallas w listopadzie 63'. Opinia publiczna nie dowiedziała się o tym fakcie, bo: a) w słoneczny dzień ten przebiegły osobnik świetnie się maskował b) świetlik przekupił wszystkich członków Warren Commission i zażądał od nich milczenia aż po prezydencki grób. Kazał [on] Tadeuszowi ubrać się w kostium świetlika i przyczepić do tyłka najmocniejszą świetlówkę (koniecznie energooszczędną). Nauka latania była prosta. Wystarczyło siłą woli pokonać grawitację. Świetlik zapomniał jednak o najważniejszym. Tadeusz umarł, bo po wyczerpującym locie, z impetem przysiadł na dupie, nie wiedząc, że przyczepiona do jego tyłka świetlówka zawiera w sobie trującą rtęć. 



TOPS - Easy Friends

Wysłałam mu list. Napisałam, że może mnie mieć w każdym dostępnym kolorze, o ile będzie to kolor czarny. Nie ułatwiałam mu zadania. Uwielbiam korzystać z homofonów. Zawsze, gdy piszę, maluję usta karminową szminką marki Dulux. Dziś nie pracuję. Go Go Kleopatra jest zamknięty z powodu awarii prądu. Lubię go, choć mu tego nie napisałam, za to, że tak mało mówi. Palimy te same papierosy i oboje cenimy wysoką ergonomię i skuteczność pracy. Kupił mi pralko-suszarkę. Powtarza, że jest duchem, który przenika mnie, wchodzi w moje ciało przez ucho, po czym z krwią spływa do macicy. Jest etiologiem. Wiem, bo sprawdziłam. Zawsze to robię. Bardzo się martwi o moje zdrowie, dlatego troskliwie karmi  mnie szkłem. Chyba jesteśmy przyjaciółmi. 



Cocteau Twins - Lazy Calm

To wszystko musi być delikatne, zahaczające o błogi spokój. Piątkowy wieczór, bez żadnej imprezy, bez chęci wyjścia z domu i zobaczenia znajomych twarzy. Na co mi to. Wysmarujemy się dżemem i pójdziemy popływać, a nenufary przylepią nam się do płuc. Oczy zaczynają płonąć, więc bierzesz zapałki i zapalasz świeczki. Bierzemy obie i idziemy do lasu. W piątkowy wieczór. Miałem nigdzie nie wychodzić. Ty to jednak masz dar przekonywania, ale co zrobić jak się jest z kimś, kim ty jesteś.  Mamy luty, więc ślady stóp ciągle nas gubią. Wychodzimy na leśną polanę, w cichym zakątku, gdzie nie dociera nawet szczekanie wiejskich psów. Widać stąd całe "to" zatopione w mlecznej mgle. Teraz to my jesteśmy podglądaczami. Ciekawe, co wyprawiają ludzie w tym domu? Śpią, czytają, rozmawiają ze sobą, kłócą się, przebaczają, kochają się, biorą prysznic, zastanawiają się czy dobrze zrobili nie płacąc podatków, oglądają program publicystyczny, serfują po internecie, rozmyślają nad sensem życia, czy też tak jak my, nie wiedzą, gdzie jest ich miejsce, czują się obserwowani i chcieliby choć na chwilę stanąć w miejscu, gdzie jestem teraz ja i ty.


Chairlift - I Belong In Your Arms (Japanese Version)

Biali i czarnoskórzy czasami wywołują sensację w wiejskich regionach, a Japończycy potrafią wskazywać palcem i komentować wygląd turystów odwiedzających ich wioski. Zamieniając parę słów z miejscowymi, warto pamiętać, że częste chichotanie nie jest prześmiewcze, ale wskazuje na zakłopotanie rozmówcy (z przewodnika po Japonii). Nie śmiejcie się z tej wersji. 


Slowdive - Shine

Założył  błękitną bluzę z kapturem, brązowe chinosy, czerwone trampki i okulary przeciwsłoneczne, co zdziwiło go tak samo mocno jak mnie, bo zbliżała się północ. Franka znałem od lat, razem chodziliśmy do szkoły, kochaliśmy się w tej samej dziewczynie i żywo interesowaliśmy się piłką ręczną. Wszystko to straciło na znaczeniu w momencie, gdy Franek dowiedział się, że jest nieuleczalnie chory. Tego wieczoru zaproponował mi wycieczkę na szczyt jednego z bloków na osiedlu, gdzie kiedyś złamał nogę. Niezauważeni przez nikogo wyszliśmy na dach tego śmierdzącego rekordzisty w kategorii "najwyższy budynek w mieście". Franek złapał mnie za rękę, uśmiechnął się tak, jak tylko on potrafił, stanął na granicy nieba z ziemią i kilka sekund później tę granicę przekroczył. Usłyszałem tylko przygłuszony dźwięk, podobny do tego, gdy zamyka się drzwi od lodówki. Nie patrzyłem w dół, zapaliłem jointa i było mi smutno. Smutno, bo nie stać mnie na udział w takich zawodach, w jakich przed chwilą uczestniczył Franek. No i dlatego zostałem sam.


Jerry Goldsmith - Chinatown Theme

Pięć najlepszych filmów noir:

1. Wielki Sen
2. Chinatown
3. The Killing
4. Sokół Maltański
5. Trzeci Człowiek


Bruno Coulais - Les Massacres

Jestem w sklepie ze sprzętem AGD-RTV. Jestem tutaj, bo zabiłem człowieka. Muszę kupić zamrażarkę.

Potrzebuję lodówki. Nie, zamrażarki. Skrzyniowej. Z dużą pojemnością, wyświetlaczem LCD i zdolnością zamrażania przekraczającą 50kg/24h. Kolor? Wszystko jedno. Albo… jesteście w stanie sprowadzić dla mnie zamrażarkę w kolorze wenge? Tak? Bóg zapłać.


Johnny Hates Jazz - Don't Let It End This Way

Miałem w podstawówce kolegę, który czytał gwiazdy. Ot tak, patrzył w nocy na niebo i z układu gwiazd potrafił wyrecytować tekst, czasami absurdalny, czasami brzmiący jak cytat z jakiejś międzygalaktycznej epopei. Jego niesamowitymi zdolnościami zainteresował się rosyjski wywiad. Kilka lat później Marek, bo tak miał na imię, pojechał do Rosji z wizytą naukową. To był początek problemów ze zdrowiem. Marek podejrzewał, że Rosjanie, za pomocą silnej dawki promieniowania, próbowali wymazać mu pamięć. Nie udało im się jednak pozbawić go zdolności czytania gwiazd. 

Tuż przed śmiercią po raz ostatni przeczytał gwiazdy. "Wózek widłowy w filmie pornograficznym". Koniec.