czwartek, 30 sierpnia 2012

Summer Mix


Koniec lata... nieoficjalny... słuchajcie, a może nawet ściągajcie...


Tracklist:

1. Digits - Where Do You Belong? (Brothertiger remix)
2. Sorja Morja - Nie myśl o niczym
3. Shook - Love For You
4. Cankun - Turbo Dolphins
http://ctatsu.bandcamp.com/album/idle
5. Wild Nothing - Paradise
http://www.myspace.com/wildnothing
6. Kevin Greenspon - Machine Shop
http://www.kevingreenspon.info/
7. Sean Nicolas Savage - Days Go By
http://seannicholassavage.bandcamp.com/
8. Dreamers Cloth - Untitled
http://www.discogs.com/artist/Dreamers+Cloth
9. Kisses - Funny Heartbeat
http://www.myspace.com/blowkissess
10. Housekeeping - Daytona
http://housekeeping.bandcamp.com/
11. Masaki Ueda - Just Dance the Night
12. Heavenly Beat - Messiah
http://www.facebook.com/heavenlybeat
13. OLD MOMS - ICING
http://oldmoms.bandcamp.com/album/melt-jams-e-p
14. Sky Stadium - Peace Guide
http://skystadium.blogspot.com/
15. X.Y.R. - First Weeks on the Island
http://xyrmusic.bandcamp.com/
16. Reedbeds - 2
http://soundcloud.com/reedbeds

All songs included on this compilation are included here for promotional purposes only. Please support your favourite artists by checking out their shows and, you know, buying stuff.

wtorek, 28 sierpnia 2012

John Maus. I wszystko jasne.


John Maus - A Collection of Rarities and Previously Unreleased Material
Ribbon Music
2012

Jeżeli wybory prezydenckie odbyłyby się dzisiaj to 45. prezydentem Stanów Zjednoczonych Ameryki zostałby John Maus, kumpel wariata z LA, niejakiego Ariela Pinka, zafascynowanego muzyką klasyczną od Beethovena po Gustava Mahlera, zgłębiającego filozofię i muzycznego rzemieślnika (a może wizjonera?), trafiającego prosto w bull's eye, w subiektywnym tego słowa znaczeniu. John Maus. I wszystko jasne. Nic się tu zmienia. A Collection of Rarities and Previously Unreleased Material, czyli zbiór utworów nagranych na przestrzeni 11 lat - jego wersja Incesticide Nirvany, o czym wspomina w wywiadzie dla Pitchforka - w większości znanych od dawna (brakuje np. Night of the World, The River), pojawiających się na MausSpace, to Maus, którego uwielbiam. Nie ma takiego drugiego gościa jak on, który by w tak przejmujący i przebojowy sposób wyśpiewywał mroczne piosenki o miłości, swym głębokim, "grobowym" wokalem, dbając o naznaczenie latami 80. i nasiąknięcie modą na synth pop. Muzyka Amerykanina, z pozoru prosta i nieskomplikowana, tworzy wokół siebie tajemnicę, którą nie łatwo zrozumieć - odrzuty lepsze od studyjnej płyty? Tak, u Mausa to możliwe. U Mausa wszystko jest możliwe, ale jedna rzecz pewna - malowana colla sinistra muzyka wciąż mi się podoba. 

Biję pokłony.

Ocena: 8/10

Trzeba posłuchać: całości, koniecznie!

poniedziałek, 27 sierpnia 2012

Nobody



Gdy jechałem pociągiem nad morze, miałem tylko dwa zamiary i w sumie kilka nadziei.. Pierwszy zamiar to leżeć, leżeć, nic nie robić, i jeszcze raz leżeć, oraz pić piwo. Został on wypełniony w 100%. Drugi zamiar też został załatwiony, ale po co o czymś tak fajnym wspominać, gdy nie można tego ubrać w odpowiednie słowa. Za to o nadziejach opowiem.. Spokój w drodze. Niestety, natrętni współpasażerowie się trafili, już kawałek czasu minęło, ale jak wspomnę tę starą babę, to mnie dalej krew nagła zalewa.. 

Kolejno, pogoda.. Średnio, ale Bałtyk był ciepły jak nigdy. No i przede wszystkim, żeby gofry były tanie. Nie były..
Może ktoś z Was czmychał pociągiem na drugi koniec Polski i zna realia nieustającego połamania ciała. Mi zdarzyło się całe 3 razy; wszystkie wspominam dobrze, ale mało wygodnie.
Za pierwszym razem, pamiętnego 31 lipca roku 2008, było szaleństwo.. Konduktor chciał nas wywalić z pociągu, bo cały czas zajmowaliśmy przedziały pierwszej klasy, ale to nic.. Koczowaliśmy wszędzie, jeśli mnie pamięć nie myli to przez całą 15-godzinną podróż zaliczyliśmy dwa przedziały pierwszej klasy, korytarz i skończyliśmy w miejscu najmniej lubianym, najgłośniejszym i najsmrodniejszym.. Tuż obok toalet.. Masakra.. Lecz w sumie fajnie było, poznaliśmy innych strudzonych i głodnych tułaczy, jadących na jakiś festiwal do Trójmiasta, chyba to Heineken był.. Śpiewaliśmy, graliśmy na gitarze, próbowaliśmy zagłuszyć stukot tych torów i oczywiście było tyskie;)

Za drugim razem mieliśmy wygodniejszą podróż, do celu jechaliśmy w jednym przedziale i gdzieś w połowie drogi, za namową konduktora, do naszej 4-osobowej paczki dołączyły cztery dziewczyny.. Jestem pewien, że zmienił się ich światopogląd na rodzaj męski. A teraźniejsza eskapada była najprzyjemniejsza, w tak doborowym towarzystwie nigdy nie miałem możliwości pokonywania kilometrów. Dziękuje przy okazji.

Wracając do meritum, gdy jechałem nad morze, nasze, polskie, Bałtyckie nie sądziłem, że będę miał okazję posłuchać na żywo muzyki takiej, która siądzie mi na uszach i nie odpuści dopóki nie napiszę o nich. Tak, wraz z Elą, byliśmy na koncertach z serii Letnia Scena Muzyczna. Pominę pozostałych wykonawców, a  było ich chyba 5-6. Pod sceną spędziliśmy prawie 5 godzin, nie powiem gdzie mi nogi wchodziły.. Albo nie, wspomnę jeszcze o pewnej rockowej dziewczynce, która głosem powalała na kolana. Za to wyglądem manifestowała cały rockowy styl. Otóż mowa o bodaj 11-letniej Oliwi, ubranej w skórzane spodenki, kamizelkę i pieszczocha na przegubie, która dała "CZADU" wykonując polskie, rockowe szlagiery. Zapadła nam w pamięć bardzo mocno. Jednak nie o niej tu mowa będzie, może kiedy dorośnie i zrobi karierę, na co liczę.
Rozchodzi się z hukiem o zespół NOBODY, z Władysławowa.

***

Nobody to czwórka młodych ludzi z nad morza, którzy jak to mają zapisane na swoim profilu na "face" są nie koniecznie zdolni muzycznie. Lecz na koncercie wyszło szydło z worka i robienie z siebie lewych muzyków szlag trafił. Swoją drogą to niezły chwyt marketingowy.. W swoim repertuarze prezentują utwory bluesowe jak i hard rockowe, dopełniając je swoimi autorskimi kompozycjami. Posłuchać ich możemy na  MySpace grupy. Jak to w muzyce rockowej nie rzadko bywa, roszady personalne nie ominęły również chłopaków z Władysławowa. Początkowo zespół tworzyło 5 muzyków, lecz odeszło dwóch, zastąpił ich jeden. I tak, na chwilę obecną, personalnie Nobody wygląda następująco:

wokal - Artur Kozłowski,
gitara basowa - Paweł Marczykowski,
perkusja - Łukasz Golla,
gitara elektryczna - Kamil Tarnowski.

Debiuty zaliczali w małych knajpkach w swoich miastach, w Kawiarni Hanka oraz w Antresoli. Ja ich również spotkałem na koncercie. Byłem pod ogromnym wrażeniem energii wokalisty, a zarazem pokory jaką zespół prezentował, w pełni świadom swoich umiejętności i niedoskonałości. Mimo że nagłośnienie nie wydawało się najlepsze, to Nobody pokazało się z jak najlepszej strony, w kilku coverach oraz swoich utworach. Oczom nie wierzyłem, jak widać było, że wkładają w to serce, jak żyją muzyką. Przy takim zaangażowaniu nic im nie stanie na drodze do zaistnienia. Najbardziej zapadł mi w pamięci heroiczny bój z mikrofonem jaki stoczył Artur Kozłowski, gdy muzyka go poniosła, gdy całym sobą czuł te wszystkie dźwięki.. Targały nim tak wielkie emocje, nie potrafił nad nimi zapanować, chciał z jednej strony rozwalić mikrofon, a z drugiej nie mógł się od niego oderwać.. A to wszystko w przejmującym, powalającym wykonaniu piosenki grupy Happysad, "Długa droga w dół"..


Powyżej to bezpośredni link do posłuchania ich muzyki.

To by było na tyle, życzę im Powodzenia!

czwartek, 23 sierpnia 2012

Shoegaze z Mławy


Suffering Astrid - Netheriser
wydanie własne
2012

Polskie zespoły szugejzowe i dream popowe można policzyć na palcach obu rąk; to specyficzne brzmienie, dźwięki, granie ciągle nie potrafi zagnieździć się na tym naszym polskim, grząskim gruncie. Z czego to wynika? Uwarunkowania kulturowe? Eeee, temat na co najmniej kilka stron. A przecież nie ma nic równie przyjemnego niż wyłapywanie, schowanych pod ścianą gitarowego hałasu, przepięknych melodii i wokalu. Jest co prawda SpaceFest! - w nim to pokładam swą wątłą nadzieją, na to, że coś się w tej materii zmieni; są nieliczne zespoły, np. Klimt, Hatifnats, Karol Schwarz All Stars, lecz to ciągle za mało.

Suffering Astrid pochodzi z Mławy, małego miasta, będącego, Bogu ducha winne, drugoplanowym bohaterem skeczu kabaretowego. Ten jednoosobowy projekt powstał w 2010 roku i jest własnością Bruna Janiszewskiego, zamieszanego także w projekty eksplorujące m. in. ambient, field recording i drone, czyli Occurrences In Rain oraz Gwiazdy i Lęki, a także w zamkniętym już rozdziale pod nazwą Robert Messner - Janiszewski wciąż poszukuje, nie tyle własnej niszy, co balansu pomiędzy ulubionymi przez siebie estetykami. Po wydaniu dwóch EP-ek, piosenki nagranej z digital.rape, przyszedł wreszcie czas na debiut Suffering Astrid.

Netheriser, oprócz kilkustronicowej książeczki w pdf-ie, posiada potencjał, który dzięki kilku zabiegom mógłby stać się wydawnictwem znacznie lepszym. Przede wszystkim potrzebny jest profesjonalny mastering, zastąpienie perkusyjnych automatów zaczerpniętych z komputerowego programu przez żywą sekcję rytmiczną i... wokal. Tego ostatniego brakuje tutaj najbardziej. Wyobrażam sobie Water Curtain z delikatnym, męskim lub damskim, wokalem... Z drugiej strony, jak na album nagrywany "w zaciszu" pokoju, i tak jest naprawdę dobrze. W odróżnieniu od ostatniej płyty Antoniego Budzińskiego, którego Agape zarażało lekkością, atmosferą wręcz relaksującą, Netheriser pcha się mocno w ciemną stronę, tak nieodległą od tego, co Janiszewski tworzy/ł w pobocznych(?) projektach: artyście bliżej tu do post-rocka, dark ambientowych poszukiwań Coil, agresywności The Jesus and Mary Chain; ślady romantyzmu a la Slowdive i dream popu pojawiają się z rzadka, na przykład w Thousand at a Glance, utworze znanym z EP-ki February albo w Darkness Diminishes Once You Have Ventured to Keep Approaching Towards It, ale cieszą najbardziej. Ta muzyka z każdym kolejnym przesłuchaniem coraz bardziej wciąga i...

...dobrze rokuje.

Ocena: 6/10

Trzeba posłuchać: Here to Die!, Thousand at a Glance, Continuum (Like Vowels)

http://sufferingastrid1.bandcamp.com/album/netheriser

sobota, 18 sierpnia 2012

Mono Liza - Karuzela EP


Mono Liza - Karuzela EP
wydanie własne
2012

W zespole Mono Liza wszystko decyduje się samotrzeć. Anna Mysłajek odpowiada za wokal i teksty, Wojtek Zaborowski za instrumenty klawiszowe, a Wojtek Kurek gra na perkusji (nie tylko tutaj, także w Bubble Pie). Karuzela, czyli trzy utwory utrzymane w minimalistycznych, synth popowych klimatach inspirowane latami 80., gdzie na pierwszy plan wysuwa się charakterystyczny, mocny głos Ani. Ta reprezentatywność, jak zwykle w takich przypadkach, może oznaczać przekleństwo lub błogosławieństwo. Ja stawiam pół na pół. Początek nie należy do udanych. Niebo, najsłabsze w zestawie, gmatwa odbiór całości, a należy dodać, że piosenki Mono Lizy nie są specjalnie przebojowe, chodzi w nich raczej o atmosferę i klimat, czyli o czynniki dobrze wypadające zazwyczaj na koncertach; pierwsze zetknięcie się z wokalem Ani Mysłajek drażni, a spod zimnych klawiszy wyłania się obraz o słabej rozdzielczości, z rozmazanymi brzegami. Na szczęście potem zaczynamy wszystko od nowa. Dwa kolejne utwory: Karuzela i, w szczególności, Uciekam w sen (gdzie każdy z tria zasługuje na peany) wprowadzają elementy, o których mowa jest w opisie muzyki Mono Lizy, czyli transowość, psycho-folk i wpadające w ucho klawiszowe melodie, wciąż zanurzone w brytyjskiej, syntezatorowej muzyce lat 80. czy w naszym coldwavie, bliższe Aya RL niż całemu współczesnemu blichtrowi chillwave'u. I właśnie te dwie ostatnie piosenki dają nadzieję, że kolejne wydawnictwo tego andrychowskiego zespołu nie zostawi po sobie wrażenia "bliższej nieokreśloności".

czwartek, 9 sierpnia 2012

Heavenly Beat - Talent


Heavenly Beat - Talent
Captured Tracks
2012

Podczas gdy Beach Fossils, w pocie czoła, nagrywa następcę albumu z 2010 roku, dwaj jego członkowie postanowili nagrać płyty, bardziej lub mniej, różniące się od tego, co robią w macierzystym zespole. Zachary Cole Smith, gitarzysta, powołał do życia formację DIIV, nasiąkniętą dream popem i shoegazem, kilka tygodni temu wydając przyzwoitą płytę Oshin. Drugi pan, John Pena, basista, startuje właśnie jako Heavenly Beat, i nie mam zamiaru ukrywać, że jego muzyczna droga jest bardziej fascynująca. Talent to aromatyczna mieszanka balearycznych beat'ów przywodzących na myśl, chociażby, dokonania szwedzkiego duetu Andreasa i Magnusa z Boat Club (szkoda, że od czasu świetnej EP-ki Caught the Breeze nie wydali nic nowego), chillwave'u wymieszanego z bedroom popem, muzycznie podobnego do tego, co tworzy Work Drugs; pobrzmiewają tu echa Air France, a wakacyjny klimat uzupełniają ładnie wkomponowane syntezatory. Pierwsze trzy utwory: Lust, Messiah i Faithless stanowią fundament tej płyty. Szczególnie Messiah robi znakomite wrażenie. Proces powstawania tych utworów zasadniczo polega na budowaniu szkieletu kompozycyjnego na progresji gitarowych akordów, które uzupełniane są następnie przez instrumenty klawiszowe i delikatny wokal, momentami "prawie" szept, Peni. Wiem, że taka muzyka nie wszystkim pasuje; że siła jej oddziaływania spada wraz ze spadkiem temperatury powietrza, ale Talent potrafi pozytywnie zaskoczyć. Co więcej, mam dziwne przeczucie, że tym razem termin ważności krążka, który z powodów balearycznych nie zachowuje długiej świeżości, przekroczy te cholerne dwa i pół miesiąca.

Ocena: +7/10

Warto posłuchać: Trójcę rozpoczynającą (Lust, Messiah, Faithless) oraz Tradition, Presence, Influence

niedziela, 5 sierpnia 2012

Wakacje przesłonięte chmurami pt.10


BIAŁE ANIOŁY

Wyjechał z pracy pół godziny później niż zwykle. Miasto było mocno zakorkowane, ale to mu nie przeszkadzało. Nigdzie się nie spieszył, bo do pustych ścian nikomu nie chce się wracać. Po drodze kupił jeszcze ulubioną gazetę i parę rzeczy do jedzenia. Pomarańczowe światło latarni znajdującej się przy jego mieszkaniu zmieniało kolor tego XIX-wiecznego budynku, dodając mu kilkanaście lat. W skrzynce na listy ktoś zostawił dwie wiadomości w ekologicznych, biodegradowalnych kopertach.

Pierdolone rachunki, pomyślał, i wszedł do środka.

Poczuł zapach stęchlizny. Otworzył okno w kuchni, włączył radio, i poszedł się wysrać. Spiker radiowy mówił coś o jakimś koncercie, który odbędzie się dziś wieczorem. Nawijał tak przez kilkanaście minut, aż w końcu włączył Natural Woman.

Świetna piosenka, i chlup, wielki brązowy balas wpadł do wody. Wziął kąpiel, i przygotował sobie quimporto, tak na pobudzenie. Przeczytał kilka stron gazety, ale nie znalazł w niej nic, co stanowiłoby dla niego inspirację. Rozbolała go głowa, więc zażył środek przeciwbólowy i położył się do łóżka, jako pierwszy w tutejszej okolicy. 

Otworzył oczy i spojrzał na zegar, a jego wskazówki w tej właśnie chwili zatrzymały się na tarczy w okolicach godziny trzeciej. W ciemności wszystko wyglądało inaczej. Poczekał chwilę aż oczy przywykną do takiego środowiska, usiadł na łóżku i skupił umysł na rozróżnianiu poszczególnych przedmiotów w pokoju. Szło mu niezgorzej, poznał stojący w rogu gramofon, wiszącą nad nim reprodukcję Krzyku Muncha, z prawej strony zauważył kształt lampy dekoracyjnej z masy żywicznej z naturalnym motywem roślinnym, kupionej na wyprzedaży, z czasów, gdy trzymał za rękę Nancy.

Przesunął wzrokiem bardziej w prawo, na fotel, w dzień zielony, teraz wyróżniający się jedynie kształtem. Wydał mu się jakiś dziwny, zmieniony, jakby przez te kilka godzin leczniczego snu, powiększył się o jeden rozmiar. Górna część poruszyła się i zrozumiał, że nie jest w pokoju sam. Miał dziwne uczucie, że postać tam siedząca z uwagą mu się przypatruje. Zawsze bał się rozmazanych postaci, zlewających się z ciemnością, ale tym razem wiotkie ciało samo podniosło się i skierowało w stronę intrygującego obiektu. Strach schował się u swojej koleżanki, nocy. Podszedł bliżej. Postać siedziała na fotelu, ze skrzyżowanymi nogami, bosa i z zamkniętymi oczami. Zdecydował się pójść o krok dalej, na tyle daleko, by bez problemu dotknąć tę nocną marę. Wyciągnięta dłoń zetknęła się z gładką powierzchnią. Wtedy otworzyła oczy. 

Kojarzył jej twarz. Platynowe włosy przypominały hollywoodzkie gwiazdy lat 20. i 30. XX wieku, ubrana była w prostą, jasnozieloną jedwabną sukienkę.

Witaj, powiedziała, nie masz mi za złe, że wkradłam się do twojego mieszkania, prawda?

Milczał, jego dłoń ciągle spoczywała, jak w końcu spostrzegł, na jej nodze, gładkiej i delikatnej niczym fular. Widział ją teraz dokładnie; uśmiechała się, a uśmiech ten skrywał tajemnicę, której nie rozumiał. Wstała, podeszła do niego i pocałowała go w usta. Rozpoznał ten zapach. To Liaison.

Chcę, byś mnie kochał, powiedziała, a raczej wyszeptała.
To sen, nie chce mnie obudzić, pomyślał.
Może pomyliłem światy. Plotyn mówił, że kolejne reinkarnacje przypominają mężczyznę, który sypia w różnych łóżkach.
Czy to na pewno jestem ja, powiedział.
Oczywiście, że ty.
Jej usta były pomalowane czerwoną szminką, tak czerwoną, że miał ochotę je zjeść. Objęła go i pocałowała. Chciał coś powiedzieć, ale zapomniał, albo też doszedł do wniosku, że każda rozmowa jest niebezpieczna. Zsunęła z siebie sukienkę, pod spodem nie miała niczego, rozpięła mu spodnie i ściągnęła bieliznę. I poznali, że są nadzy. 

Całował jej naturalne, jędrne piersi, a ona jęczała tak słodko, posunęła jego głowę w dół, ku włochatej cipie, a on ją lizał, wkładał penisa, i zauważył pająka na ścianie; właśnie, pająk, co on tu u licha robi, na co się gapi, czy nie widział nigdy pieprzących się ludzi, podobnych do niego, przedłużających swój gatunek, czerpiących z tego radość i smutek; seks jako substytut gazet, książek, muzyki i filmów, jedzenia i picia, mycia się i srania, oddychania.

Skrzydła. Keep away from fire. 

Piękne dziecko, powiedział, gdy całował jej usta, o smaku soczystego arbuza.

Nie zamykała oczu, ciągle na niego patrzyła tymi dużymi, smutnymi oczyma, i kiedy tak ją posuwał, to robiło mu się żal. Samego siebie. Zaczął płakać, ona widząc to przytuliła go do swych piersi, głaskała go po głowie i szeptała czułe słówka. Miał wrażenie, że zaraz rozpadnie się na kawałki.

Trzymaj mnie mocno, rzekł. 

Kilka chwil, kiedy naprawdę byłam szczęśliwa. Zaledwie kilka godzin, z całego życia. Podziwiali mnie i pożądali, otaczali i wielbili, ale na końcu zawsze zostawiali samą. Fajna zabawka, którą można wyrzucić. Dziwka na wieczór. Tylko tyle dla nich znaczyłam. Dlaczego człowiek nie dostaje drugiej szansy ? W dużej mierze to nie moja wina, że tak potoczyło się moje życie, to inni je spieprzyli. Ja dostawałam zawsze gorzki koniec lizaka. Napijmy się, zmarnowany talent jest bardziej erotyczny. Mój największy sukces. Stałam się nieśmiertelna zanim umarłam, ale ty wiesz gdzie mnie szukać. Złe kości leżą poza murem kościoła

Słońce stało wysoko nad horyzontem, kiedy otworzył oczy. Ślady spermy na pościeli i szminka na ustach, oby to nie był sen, powiedział. Podszedł do okna, spojrzał w górę. Żaden samolot nie przecinał nieba. Zapalił papierosa, nachodziły go dziwne myśli, że postąpił tak samo jak tamci, niczym się od nich nie różniąc. Tylko instynkt i hedonizm, tym się kierujemy.

Prawda jest pisana na kolanach.